They say that you can't have shadows without light
I've kept the memory of your voice since that day
Nogi miałam jak z ołowiu. Spacer do więzienia był długi, pełen strachu i nostalgii. W uszach słyszałam jedynie szum, a serce dudniło mi z taką siłą, że czułam się słabo. Cała drżałam i co chwila sprawdzałam, czy wszystko ze sobą zabrałam. Gdyby ktoś spojrzał na mnie obiektywnie z boku, pomyślałby, że mam nerwicę. W sumie trochę się tak czułam. Nosiło mnie, rozsadzało od środka, bo nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
Biłam się z myślami. Nie mogłam schować swoich uczuć do magazynu w mojej głowie i zamknąć drzwi na klucz tak, jak robiłam to podczas misji. Tu chodziło o coś innego. To było bardziej prywatne, intymne, bo dotyczyło mężczyzny, którego kochałam. Drżałam z ekscytacji, bo w końcu dostałam szansę od losu, aby stać przy jego boku i pokazać mu, że nie jest sam, ale jednocześnie obawiałam się jego reakcji — bałam się, że mnie odtrąci.
Smutne dzień dobry wyrwało mnie z zamyślenia. Zatrzymałam się i gwałtownie odwróciłam głowę w kierunku, z którego dochodził głos i dojrzałam starszą panią, która mieszkała naprzeciwko mojego domu. Skinęłam jej uprzejmie i wymusiłam na sobie lekki, przepraszający uśmiech.
— Przepraszam panią, ale się śpieszę — usprawiedliwiłam się. Może to było niegrzeczne z mojej strony, ale nie miałam ochoty wdawać się z kimkolwiek w rozmowę.
— Spokojnie Sakura — pomachała do mnie — nie przemęczaj się zbytnio. — Jej czuły głos otoczył mnie swoją delikatnością. To była jedna z niewielu starszych kobiet, która naprawdę miała miłe nastawienie do swojego rozmówcy. Bardzo to w niej lubiłam.
— Ma to pani jak w banku — odparłam wesoło, pomachałam jej i ruszyłam przed siebie.
Na ulicach było prawie pusto. Ludzi można było spotkać jedynie przy małych sklepikach, które akurat były otwarte. Podejrzewałam, że związane to było z dzisiejszą uroczystością pogrzebową. Tak ponurej atmosfery w Wiosce nie pamiętałam od czasu śmierci Trzeciego Hokage albo ataku Paina. Na samą myśl o tym, co przeszła Konoha wzdrygnęłam się. Naprawdę miałam nadzieję, że nadejdzie nowa era pokoju, która odmieni życie ludzi w Kraju Ognia.
Przez całą drogę miałam serce na ramieniu. Denerwowałam się strasznie. Nogi mi drżały i momentami odmawiały posłuszeństwa. Rozdrażnienie dość irytująco dawało mi się we znaki i każdy mój krok był sztywny, wręcz bolesny. Stres zawładnął mną tak, że nie potrafiłam nad nim zapanować. Nie wiedziałam, czy było to spowodowane strachem, że coś będzie nie tak, czy może bardziej tym, że wstydziłam się spojrzeć Sasuke w twarz. Analizowałam w głowie każdy ewentualny błąd, jaki mogłam popełnić podczas tej wizyty.
Stanęłam przed wielkim budynkiem, gdzie przetrzymywany był Sasuke. Spojrzałam w górę i przełknęłam ślinę, czując, jak robi mi się niedobrze. Ogromna budowla, którą rządził Ibiki Morino przyprawiała o zawrót głowy. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie boję się konfrontacji z nim. Przekonanie go było kluczowym punktem; nie miałam pojęcia, czy Tsunade z nim rozmawiała. Co prawda w dokumentach była koperta, zaadresowana do pana Morino, ale co takiego zawierała — nie wiem. Musiałam zaufać Piątej.
Chwyciłam mosiężny, stalowy uchwyt i pociągnęłam do siebie drzwi. Nie odwiedzałam tego miejsca często, a już na pewno nie przychodziłam tu z prywatnych powodów. Zazwyczaj wizyty miały charakter czysto służbowy. Z tego co wiedziałam, budynek posiada trzy piętra, na których przetrzymywano więźniów. Pacjentami, którzy byli zamknięci na minus drugim i minus trzecim, zajmowała się Tsunade lub Shizune. Ja jako zwykły medyk nie miałam do nich dostępu. Pod moją opieką znajdowali się więźniowie na minus pierwszym piętrze — przetrzymywano tam tych mniej groźnych aresztantów. Do zakładu karnego zaglądałam czasami z prośby Ibikiego, aby zająć się ranami skazańców, które z reguły nie były zbyt wymagające.
A teraz nie dość, że pojawiłam się tu dla Sasuke to jeszcze po raz pierwszy w życiu prawdopodobnie odwiedzę najgorsze miejsce w tym zakładzie karnym. Ile bym dała za możliwość odwiedzania Sasuke w normalnych warunkach, na przykład takich jak szpital. To zdecydowanie ułatwiłoby mi pracę.
Po zamknięciu za sobą drzwi zrobiłam zaledwie dwa korki, a przede mną pojawił się jeden ze strażników. Wzdrygnęłam się i zachłysnęłam ze strachu. Byłam kunoichi, a mimo to nagłe zmaterializowanie się kogoś, ciągle mnie zaskakiwało i wywoływało mały zawał serca.
Przyjrzałam się mężczyźnie i zmarszczyłam brwi, bo wydawał mi się znajomy. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, skąd go kojarzę, ale byłam pewna, że go znam.
— Cel wizyty — powiedział ostro, lustrując mnie wzrokiem. Jego wypowiedź była bardziej stwierdzeniem niż pytaniem. Patrzyłam się na niego bez wyrazu, stojąc tam jak głupia. Dopiero po chwili zorientowałam się, że czekał na moją odpowiedź.
— Pomoc medyczna dla więźnia numer pięć zero cztery — zawahałam się. — Mam pozwolenie. — Wyjęłam z torby zwój i rozsunęłam go pokazując podpis Hokage. Mężczyzna wypuścił powietrze przez nos, a w jego spojrzeniu pojawiła się czujność.
— Przykro mi, ale nie mogę pani wpuścić. Nie dostałem informacji o pani wizycie.
Zakuło mnie w piersi. Obleciał mnie strach, a w uszach usłyszałam dudnienie. Gdy patrzyliśmy na siebie, atmosfera stała się mocno napięta. Obmyślałam strategię, ale w pewnym momencie coś sobie uświadomiłam i strach zmienił się w oburzenie.
— To decyzja Hokage. Wszelkie formalności zostały załatwione. Przyszłam tu z jej polecenia.
— Nie dostałem żadnej informacji — powtórzył, robiąc nacisk na pierwsze słowo. Zmieszałam się. Założyłam, że nie będzie żadnych problemów i władze w zakładzie będą o wszystkim poinformowane. Sądziłam, że będę musiała pokazać im te dokumenty tylko dla potwierdzenia słów Hokage. Nie przypuszczałam jednak, że będę musiała ubiegać się o pozwolenie, aby w ogóle tu być.
— Na pewno zostaliście poinformowani o mojej wizycie. Przysłała mnie tu sama Piąta Hokage — powiedziałam, próbując ukryć drżenie głosu.
— Nie… — nie pozwoliłam mu dokończyć.
— Jestem tu jako medyk. Mam obowiązek zająć się więźniem o numerze identyfikacyjnym pięć zero cztery. — Skrzywiłam się. Czułam się okropnie nazywając Sasuke po numerze, według mnie to był brak szacunku do człowieka, ale takie były przepisy.
— Panno Haruno — zwrócił się do mnie po nazwisku. Od razu zapaliła mi się lampka w głowie. — Bez urazy, ale nie ma tu pani żadnej władzy.
Opadły mi ramiona. Czy on sobie ze mnie żartował, pomyślałam. Zachowywał się niedorzecznie. Widziałam, że nawet nie zamierzał rozpatrzyć mojej prośby, ale przecież przysłała mnie Tsunade. To chyba coś znaczyło?
— Bez obrazy, ale to pan sprzeciwia się rozkazowi Hokage — zripostowałam spokojnie. — Masz mnie zaprowadzić do tego więźnia. Nie ważne czy ci się to podoba, czy nie. Na tym zwoju — uniosłam go i skierowałam na jego twarz — jest wszystko wyjaśnione. On potrzebuje lekarza, a ty masz mnie do niego zabrać. To. Twój. Obowiązek. — Starałam się mówić spokojnie i powoli, aby mnie zrozumiał. Ale szlag mnie trafił i w pewnym momencie trochę za bardzo się uniosłam. Serce mi dudniło z irytacji, a policzki tak paliły, że zapewne w tej chwili przypominały kolorem pomidora.
Zacisnął mocno szczęki. Widziałam, jak ze złości drgały mu mięśnie twarzy. Jeżeli upierałby się dalej, byłabym zdolna do bardziej drastycznych sposobów. Zrobiłabym wszystko, żeby tam wejść.
— Tsuzumi, co się dzieje? — Z głębi dobiegł nas niski głos. Przekręciłam głowę i dostrzegłam Ibikiego. Nerwowo przełknęłam ślinę, bo właśnie pojawił się o wiele większy problem niż chunin przede mną. Mężczyzna wyprostował się i bez zająknięcia opisał Morino sytuację sprzed chwili. Ibiki spojrzał na mnie z góry, surowym spojrzeniem. Wewnętrzna ja aż się skuliła. Chyba nigdy nie zareaguję spokojnie na tego mężczyznę.
— Sakura Haruno — zaczął Morino. — Niestety nie mogę cię wpuścić. Nie zostałem poinformowany o twojej wizycie.
Prychnęłam. Czy oni sobie ze mnie żartowali, pomyślałam i zaczęłam grzebać w torbie. Pośpiesznie podałam mu kopertę i obserwowałam go wyczekująco. Rozszerzył oczy, kiedy wyjął list i go przeczytał. Później mruknął coś pod nosem, widocznie niezadowolony i spiorunował mnie wzrokiem. O wiele łatwiej by było, gdybym wiedziała, co tam jest.
— Sarugaku — warknął. — Zaprowadź pannę Haruno do naszego więźnia. — Zmielił kartkę w dłoniach i cisnął ją do kieszeni.
— A ty — zwrócił się do mnie. — Masz godzinę. Ani minuty dłużej. Nikt nie może dowiedzieć się o twojej wizycie. Zrozumiano? — powiedział ostrzegawczo. Kiwnęłam nieśpiesznie głową, zaskoczona tym, co właśnie usłyszałam. Ibiki jeszcze raz spojrzał na mnie i zniknął.
W co Piąta mnie właśnie wpakowała, jęknęłam do siebie w myślach.
— Zapraszam tędy. — Zirytowany Tsuzumi wskazał mi dłonią kierunek, w którym powinnam podążyć. Nie wyglądał na zadowolonego, a ja miałam nadzieję, że nie będę musiała się z nim później użerać. Chociaż przyznam, że Sarugaku mnie trochę zaintrygował. Miałam wrażenie, że go znam, ale nadal nie potrafiłam go sobie przypomnieć. Może po prostu z kimś go pomyliłam?
Przytaknęłam mu i poszłam za nim. Prowadził mnie do podziemi krętymi, betonowymi schodami, których wręcz nienawidziłam. Musiałam uważać na swoje kroki i stawiać stopy bardzo ostrożnie. Stopnie były wąskie, bardzo wysokie i strome. Nie rozumiałam, jak pracownicy mogli się po nich normalnie poruszać. Przecież upadek z nich byłby okropnie bolesny.
Im głębiej schodziłam, tym wyraźniej czułam dochodzący z podziemi specyficzny odór. Złapałam za brzeg koszulki przy szyi, odciągnęłam ją i zasłoniłam sobie nos oraz usta. Nie mogłam znieść tej woni dziwnej mieszanki brudu, potu, pleśni krwi i rozkładającego się ciała. Łzy mnie zapiekły pod powiekami, gdy zrozumiałam, że w takich warunkach przetrzymywali Sasuke. Musiałam go stąd wyciągnąć. Jeszcze nie wiedziałam jak, ale byłam zdeterminowana, aby coś z tym zrobić. On na to nie zasługiwał.
Zatrzymaliśmy się na samym dole, zaledwie kilka kroków od schodów. Przed nami znajdowały się dwa wejścia, a za jednym z nich czekał Sasuke. Strażnik wyciągnął ogromny pęk kluczy i otworzył drzwi po lewej, po czym puścił mnie przodem. Podejrzliwie rozglądałam się na boki, bo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że coś nagle na mnie wyskoczy. O dziwo, odór w tej części więzienia był znacznie słabszy. Nie pocieszyło mnie to jakoś.
Przechodząc obok cel, skuliłam się instynktownie i starałam się nie gapić. Każdy z więźniów miał na sobie poszarzały kaftan bezpieczeństwa i dodatkowo otoczony był skórzanym, brązowym pasem. To wszystko tak ograniczało im ruchy, że mogli albo tylko siedzieć, albo leżeć. Niektórzy z nich mieli jeszcze zasłonięte oczy lub usta, a na widok pieczęci ścisnęło mnie w żołądku. Nie wiedziałam, jak miałam się przygotować psychicznie do naszego spotkania. Nawet nie miałam jak, działałam dzisiaj bardzo impulsywnie. Wszystko działo się tak szybko.
— To tutaj — powiedział strażnik, wskazując ruchem głowy na celę obok. Podeszłam do krat i o mało nie wybuchłam płaczem. Miałam nadzieję, że Sasuke został potraktowany łagodniej niż reszta, a on podzielił ich los. Leżał na metalowej pryczy i ciężko dyszał. Skóra mu lśniła od potu, a po lewej stronie, tuż obok utraconej ręki była czerwona plama z krwi. Piekące łzy pod powiekami zamazały obraz przede mną. Miałam wrażenie, że przez chwilę wstrzymałam oddech, a moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Sparaliżowało mnie. Nogi przyrosły do ziemi, a ciało zrobiło się ociężałe. Bezwiednie złapałam dłonią za materiał bluzki tuż nad sercem, gdy poczułam bolący ucisk w piersi i płucach. Dopiero śmiech jakiegoś więźnia wyrwał mnie z odrętwienia. Niewiele myśląc, rzuciłam się na kraty i pociągnęłam za nie. Trzęsłam nimi jak wariatka, próbując dostać się do środka.
Strażnik prychnął, co wywołało kolejną falę złości. Nie panowałam już nad sobą, podskoczyłam do niego i złapałam za wyprasowaną koszulę.
— Otwórz celę i pozbądź się tego kaftana. Jestem jego medykiem, muszę go opatrzyć — powiedziałam prosto w jego twarz. Starałam się zachować spokój, ale jak tylko zobaczyłam Sasuke wszystko we mnie zawrzało.
— Nie gorączkuj się tak. — Uniósł ręce w poddańczym geście i go puściłam. Gdy tylko przekręcił kluczyk w drzwiach, wparowałam do środka. Upadłam przed Sasuke na kolana i gorączkowo zaczęłam go dotykać.
— Sasuke — jęknęłam rozpaczliwie, przesuwając dłońmi po jego włosach i twarzy. Był cały spocony, gorący i ledwo przytomny. Miał wysoką temperaturę, którą prawdopodobnie wywołało zakażenie. Do tego jego rana, mimo że nie powinna, otworzyła się i krwawiła, a ja nie wiedziałam od kiedy.
Odwróciłam głowę do strażnika i syknęłam:
— Pozbądź się tego kaftana.
Nie zareagował. Stał z rękami skrzyżowanymi na piersiach i nie wyglądał, jakby miał zamiar coś zrobić. Zacisnęłam dłonie w pięści i zaczęłam grzebać w swojej torbie. Wyjęłam z niej zwój i rzuciłam w jego stronę, z jakąś głupią nadzieją, że tym razem to mi od razu pomoże.
— To chyba rozwieje pańskie wszelkie wątpliwości — mruknęłam. — Proszę przeczytać to dokładnie i ze mną współpracować. Im szybciej uporam się z jego ranami, tym prędzej stąd wyjdę. — Nie dawałam za wygraną. Irytowało mnie samo to, że stał kilka kroków ode mnie i obserwował, co robię. Chciałam jak najszybciej załatwić te wszystkie formalności ze strażnikiem, żeby dał mi spokój. Żebym mogła zostać z Sasuke sama i skupić się na jego ranach, które powstały w wyniku licznych walk.
Strażnik przewrócił oczami i z niechęcią wszedł do celi. Stanął przy Sasuke, po czym wykonał skomplikowaną pieczęć. Obserwowałam jego ruchy, ale robił je tak szybko, że nie nadążałam. Gdyby udało mi się je zapamiętać może nie musiałabym później znosić jego towarzystwa.
Skórzane pasy puściły. Sasuke jęknął coś niezrozumiale, kiedy próbowałam go podnieść do pozycji siedzącej i ściągnąć z niego ten okropny kaftan. Zdołałam odsłonić jedynie część ciała powyżej pasa, ale to mi wystarczyło. Ostrożnie oparłam jego plecy o zimną ścianę, przepraszając go w myślach za to traktowanie.
Zawahałam się. Przez moment wpatrywałam się tylko w jego półnagie ciało i nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu. Zrobiło mi się gorąco, a oddech przyśpieszył. Nie mogłam odwrócić od niego wzroku, nie mogłam sobie ot tak wyjść, bo się zawstydziłam. Potrząsnęłam głową. Musiałam zachować się profesjonalnie, a nie jak podniecona nastolatka.
Sięgnęłam po opaskę, która zasłaniała jego oczy, ale nie mogłam jej zsunąć. Obejrzałam ją dokładnie i kątem oka zerknęłam na stojącego obok mężczyznę. Zmarszczył czoło i nos, jakby udawał, że nie wie, o co mi chodzi.
— Opaska też. — Kiwnęłam wymownie głową.
Znowu przewrócił oczami, ale bez słowa wykonał odpowiednie pieczęci. Tym razem jednak dokładnie widziałam układ jego dłoni, gdy je wykonywał. Koń. Dzik. Wół. Wąż. Szczur. Nie wiedziałam, czy zdołałam później odtworzyć kolejność, ale jeśli będzie to konieczne, będę próbowała, aż się uda.
Odrzuciłam opaskę do Tsuzumiego i znowu dotknęłam Sasuke. Powieki miał przymknięte, a jego głowa kiwała się na boki. Siedział przede mną ledwo przytomny, a we mnie coraz bardziej wrzało. Nie mogłam znieść tego, że zamknęli go w takim stanie w tej obskurnej celi.
Przyłożyłam dłonie do jego czoła i policzków. Był tak rozpalony, że skóra dosłownie parzyła. Musiałam zająć się nim jak najszybciej, ale ze strażnikiem za plecami nie czułam się zbyt swobodnie. Bałam się, że w każdym momencie może mnie wyprosić albo od niego odciągnąć.
— Przynieś mi miskę z ciepłą wodą i jakieś małe ręczniki. I wodę do picia, muszę mu podać lekarstwa — wytłumaczyłam, nawet na niego nie patrząc. Uwagę skupiłam tylko i wyłącznie na Sasuke.
— To nie należy do moich obowiązków — prychnął. — Nie mogę zostawić więźnia bez nadzoru. — Odwróciłam się do niego gwałtownie. Wkurzało mnie to, że każdy insynuował, że Sasuke jest niebezpieczny. Może i tak było, ale ja mu ufałam. Zresztą, miał teraz tak wysoką gorączkę i był ledwo przytomny; nie dałby rady nawet ustać na nogach, a co dopiero stanowić dla kogoś zagrożenie.
— Gdyby został umieszczony w szpitalu ta bezsensowna rozmowa między nami — wskazałam palcem na siebie i na niego — nawet by się nie odbyła. — Pomóż mi tylko ten jeden raz. — Mężczyzna kiwnął głową, ale zanim się odwrócił, spojrzał na mnie podejrzliwie. — Nie ucieknę z nim. Możesz mi zaufać.
Poczułam ukłucie wstydu. Prawdziwego, ponieważ zamierzałam pomóc zdrajcy. Jednak wstyd przyćmiło coś silniejszego – potrzeba pomocy Sasuke, zbliżenia się do niego. Może to było to irracjonalne i niewłaściwe, ale musiałam to zrobić. On nie miał nikogo.
Byłam tylko ja.