wtorek, 19 listopada 2019

29. waiting for the daybreak to come

In the far-off sky, there are two nameless stars,
Just like the two of us.
Godzinę po wyjściu Sakury, próbowałem się zdrzemnąć. Wcześniej spacerowałem po pokoju, przyglądałem się rysom na ścianach, zaglądałem do szafek. W końcu otworzyłem okno i położyłem się na łóżku. Zacisnąłem wargi w cienką linię i wbiłem spojrzenie w biały sufit. Gapiłem się w niego codziennie, mogłem wskazać na nim każde pęknięcie, wypukłość czy plamę. Powoli stawał się nieodłączną częścią moich leniwych dni w szpitalu. Czasami miałem wrażenie, że więcej czasu spędzałem na patrzeniu w niego, niż śpiąc. 
Przekręcałem się z boku na bok, aby znaleźć najbardziej komfortową pozycję. Byłem zbyt rozgorączkowany, by zasnąć. Leżałem, przykryty kocem, wydmuchując obłoczki pary z ust. Powietrze było chłodne i wilgotne. Czułem się tak, jakby wszystkie emocje wyszły ze mnie i osiadły ociężale na moich ramionach. 
Zamknąłem oczy, ale nie mogłem zasnąć. Jak co wieczór czekałem na sen, który zazwyczaj nie przychodził lub pojawiał się zbyt późno. W pewnym sensie to robiło już się nudne, ale gdyby się nad tym zastanowić, to za każdym razem to oczekiwanie było inne. Raz pełne goryczy, innym razem przepełnione lękiem, zniecierpliwieniem, czy nadzieją. 
Trwałem w tym stanie przez jakiś czas, dopóki nie poczułem zimna na wskroś przenikającego moją skórę. Dopiero zmarznięta dłoń sprawiła, że byłem w stanie się ruszyć. Zacisnąłem mocno palce na poduszce, po czym podparłem się na łokciu i leniwie zsunąłem z łóżka. Podchodząc do otwartego okna, poczułem się tak, jakbym oddychał po raz pierwszy w życiu — igły zimnego, wieczornego powietrza kuły mnie w płuca przy każdym oddechu. Wiedziałem, że igram z losem, że bawię się swoim zdrowiem, ale chyba w tamtej chwili chciałem coś poczuć. Coś innego niż irytację, gniew i żal… A może wszystkie te uczucia naraz?
Zamknąłem okno, lecz jeszcze przez chwilę stałem przy nim i obserwowałem obraz za szybą zdominowany przez zachód słońca. Gdzieś w tłumie mignęły mi różowe włosy. Błądziłem za nimi wzrokiem, szukałem ich, a kiedy zniknęły z mojego pola widzenia, zorientowałem się, że wstrzymałem oddech. I chociaż pojawiła się ulga, że to nie ona, to dlaczego czułem się taki zawiedziony.
Machnąłem ręką i wróciłem do łóżka. Może to pogoda, a może nagła pustka, którą czułem w środku, jednak nie potrafiłem się rozgrzać. Zacząłem się zastanawiać nad swoim pobytem w szpitalu. Nad uciążliwym znużeniem i zmęczeniem. 
Dni ciągnęły się w nieskończoność, wlokły się jeden za drugim, sprawiając, że miałem dość. Przeszkadzała mi ograniczona przestrzeń, a nawet ograniczony czas. Codziennie zmagałem się z silnym pragnieniem ucieczki i jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie przed zniknięciem, było moje sumienie (okazało się, że jakimś cudem je miałem), postanawiało ujawniać się zawsze wtedy, gdy myślałem, jak się stąd wydostać. 
Przebywanie w szpitalu okazało się trudne do zniesienia, ale było dla mnie szansą. Tutaj, w porównaniu z więzieniem, mogłem przynajmniej liczyć na ciepły posiłek, więc nie powinienem narzekać. Byłem posłuszny, swoim pokornym zachowaniem udowadniałem władzom Konohy, że liczy się dla mnie dobro Wioski i jej mieszkańców.
“Sasuke, jesteś bohaterem, który zapobiegł klęsce, ale musimy stwarzać pozory” — stanowczy głos Piątej wypełnił moją głowę, migotał w niej przez chwilę i zniknął. 
Te pozory były najgorsze. Zostałem kozłem ofiarnym, a to wszystko było jedną wielką szopką. Mogłem zaryzykować, w końcu nie miałem nic do stracenia. Tenro było jedynie głupim wymysłem, przedstawieniem, by zmylić Starszyznę, więc miałem wiele możliwości ucieczki. A mimo to zaciskałem zęby i czekałem, ignorując pragnienie dowiedzenia się, w jak złej sytuacji się znajdowałem — chociaż w głębi serca znałem już odpowiedź.
W tej powściągliwości było coś jeszcze. Czułem, że moja ucieczka byłaby nieuczciwa wobec Sakury, a z jakiegoś powodu, uważałem, że nie zasługiwała na takie potraktowanie. Musiałem być cierpliwy — tylko tyle i aż tyle. Musiałem udowodnić im, że się zmieniłem.
Zamrugałem powiekami i przesunąłem dłonią po twarzy. Zrobiłem długi wydech, gdy poczułem nadchodzący ból głowy. Początkowo go zignorowałem, ale po jakimś czasie ból był nie do zniesienia. Miałem wrażenie, że moja głowa za chwilę eksploduje.
Przewróciłem się na łóżku i sięgnąłem do stolika po tabletki.
“To na wszelki wypadek. Weź tylko jedną i popij dużą ilością wody” — słowa Sakury rozbrzmiały echem w mojej głowie, gdy chwyciłem słoiczek z pastylkami. Jak niewiele mi było trzeba, bym sobie o niej przypomniał. Czasami wystarczyło przebiec wzrokiem po pomieszczeniu, aby zauważyć, że wszędzie były jej ślady. Każda rzecz w tym klaustrofobicznym pokoju przypominała mi o niej: różowe, wysychające pudełka po obiedzie, gumka do włosów na stoliku, biały kitel na wieszaku, nawet bandaże. Miałem wrażenie, że to miejsce było przesiąknięte nią. 
Po przełknięciu tabletki położyłem się wygodnie na łóżku i zamknąłem oczy. Czekałem, aż środek zacznie działać. Miałem nadzieję, że uda mi się zasnąć, bo pomimo spędzania całych dni na nic nie robieniu, czułem się zmęczony. W chwilach bez niej mogłem jedynie myśleć. Myśleć i wspominać dawne czasy. Wspominać i analizować. I te analizy coraz częściej dotyczyły Sakury.
Opuszkiem palca bezwiednie dotknąłem swojej dolnej wargi. Odstająca, sucha skórka zainteresowała mnie tak bardzo, że już po chwili próbowałem chwycić ją między kciuk i palec wskazujący. Skubałem ją paznokciami, aż w końcu udało mi się ją oderwać. Podrażnione miejsce zaczęło pulsować i piec. Odruchowo zacisnąłem wargi, a potem zwilżyłem usta językiem. Fizyczny ból przestał mnie przerażać, był niczym w porównaniu z mentalnym. Kiedyś zemsta była dla mnie wszystkim, bo nic lepszego nie miałem. Zresztą nadal nie mam, bez względu na to, co mogłem sobie ubzdurać.
Zerkając przelotnie na drzwi, zastanawiałem się nad swoim zachowaniem wobec Sakury. Czy moje milczenie było w porządku? Nie raz próbowałem coś powiedzieć, ale słowa zamierały bezgłośnie na języku. Myślałem o tym, co mógłbym jej wyznać, chociaż nie byłem pewny, czy chciałem tym się z nią dzielić.
“Koniec z uciekaniem” — co to w ogóle miało znaczyć. Te słowa zaszczepiły we mnie jakieś uczucia, które próbowały wypłynąć na wierzch, podczas jej kolejnej wizyty. Dzisiaj, gdy ponownie zawitała do tego małego pokoju, czułem się, jakby moje ciało rozpadało się na miliony kawałków. I w przeciwieństwie do niej, nie wykrztusiłem z siebie ani słowa. Znowu uciekłem. Zwyciężył strach, może niepewność. Milczenie było moją jedyną opcją. Jedynym sposobem na stłumienie zawstydzenia i poczucia winy, które zżerało mnie za każdym razem, gdy na mnie patrzyła. 
Ale co tak naprawdę miałbym jej powiedzieć? 
Co mógłbym jej powiedzieć, gdybym był z nią szczery?
Czy w ogóle zdołałbym jej cokolwiek powiedzieć?
Jak mogłaby wyglądać nasza rozmowa, gdybym się odezwał? 
Otworzyłbym usta, a po chwili bym je zamknął, bo nie potrafiłbym się zmusić do przemówienia. Jednak później, zapewne w najmniej odpowiednim momencie, wymsknęłoby mi się krótkie: myślałem sporo — zacząłem wierzyć, że właśnie tak mógłbym zacząć. Sakura nie powiedziałaby ani słowa. Po prostu byłaby przy mnie, łagodząc swoją obecnością to, czego się bałem.
Odłóżmy to wszystko na bok, Sakura. I tak niedługo umrę — wierzyłem, że właśnie to bym jej powiedział. Wyobrażałem sobie niedowierzanie w jej oczach oraz zaciśniętą szczękę, która oznaczałaby złość. Wyobrażałem sobie, jak potrząsa głową, jakby chciała wyjść z transu. Jak próbuje zaprzeczyć właśnie usłyszanym słowom. Jak próbuje przekonać mnie, że nie mam racji.
Sakura przez swoją naiwność nie brała tej opcji pod uwagę. Zaprzeczała widmie śmierci, które nade mną wisiało. Sam nie wiedziałem, dlaczego tak uparcie trzymałem się tej myśli. Nie określiłbym jej jako pragnienie śmierci. Może chciałem się z nią oswoić. Może to było dla mnie łatwiejsze niż zastanawianie się, co zrobię, jeśli mnie uwolnią, bo chyba zaczynałem bać się tej wolności. Miałem wrażenie, że żadne moje czyny nie naprawią tego, co zrobiłem w przeszłości.
Ale co byłoby później? 
Próbowałbym jej przerwać? 
Chyba tak. 
Sakura… Czy ty w ogóle masz pojęcie… wywołałaś we mnie… chciałem cię ochronić przed… — i chociaż według innych jestem pewny siebie, gdybym miał jej to powiedzieć, jąkałbym się. Być może te słowa zostałyby jedynie w mojej głowie. Tak byłoby lepiej.
Byłem zaskoczony, z jaką łatwością przychodziło mi myślenie o naszej domniemanej rozmowie. Pocieszające było to, że ona nigdy się nie wydarzy. To była wyobraźnia. Dzięki temu mogłem zapanować nad chaosem myśli. Dzięki temu stopniowo przechodziła mi złość na samego siebie za to milczenie. 
Dobrze zrobiłem, wmawiałem sobie. W końcu nie wiedziałem, jak miałem wyjaśnić jej te uczucia, które ostatnio we mnie wywołała. Chyba dzięki niej nieco lepiej poznałem samego siebie. Zauważyłem, że byłem zdolny do rzeczy, o których kiedyś nie miałbym śmiałości myśleć. Doprowadziła do obudzenia uśpionych demonów, które zaczęły mi szeptać, że potrzebuję jej towarzystwa i bliskości. Jednak jak miałem jej wytłumaczyć, że nie chciałem jej ranić, ale nie widziałem innego wyjścia? Nie potrafiłem jej powiedzieć, że zasługuje na coś lepszego. Że mogę być znacznie gorszy — i bywałem znacznie gorszy — a ona może być znacznie lepsza. Ale nie ze mną?
Gdy mnie przytuliłaś… nie pamiętałem, kiedy ostatni raz ktoś to zrobił, ale przypomniałem sobie... Pamiętam jak po walce z Zabuzą i Haku mnie tuliłaś, jak przytulałaś mnie w Lesie Śmierci. Pamiętam, Sakura — mógłbym jej tak powiedzieć, jednak co innego coś myśleć, a co innego mówić to na głos. Bo od kiedy mówię takie bzdury? 
Zaprzeczałem sam sobie, a przecież to była prawda. 
Moje myśli przeraziły mnie do szpiku kości. Sprawiły, że zacząłem wracać do tych wspomnień kawałek po kawałku i to mnie szokowało. Odniosłem wrażenie, że pragnę i potrzebuję jej towarzystwa. Jej głosu, śmiechu i wstydliwych spojrzeń. Nienawidziłem się za to, bo po tym, co zrobiłem, jakie miałem prawa. Wciągnięcie Sakury w tę nawałnicę kłamstw, w której żyłem, byłoby nieodpowiednie. Nie chciałem, by miała do czynienia z moją zagmatwaną przeszłością, której rany nadal pozostały niezagojone. Musiałem najpierw wszystko naprawić; zapanować nad emocjami i wspomnieniami, które kierowały moimi działaniami.
W mojej głowie pojawiła się pewna myśl, która sprowokowała strach. Nie miałem szans. Taka była prawda. Zacząłem wątpić, że moja wiedza, przekazane informacje i pomoc Wiosce Ukrytej w Liściach… To wszystko nie sprawi, że mnie uniewinnią. Jedna rzecz może zmienić przebieg tej gry: jeden zły uczynek, jedno przewinienie. W końcu wszystko może zmienić się w jednej chwili: lojalność w obłudę, obietnica w zdradę, a więzi w samotność. Nawet miłość — te ckliwe uczucia Sakury mogą zamienić się w nienawiść.
Ta beznadziejność stawała się realna w błyskawicznym tempie. Zacząłem się bać. Pojawiła się niepewność. Ciemność nadal trzymała mnie w swoich sidłach i nie byłem przez to wiarygodny.
Usiadłem gwałtownie i zauważyłem, że pokój był pogrążony w mroku. Myśli mnie przerażały. Ciągle istniała możliwość, że zrobię jeden zły krok i wydarzy się to samo co w przeszłości. Zgarbiłem się i zakryłem twarz dłonią, uświadamiając sobie, że ten gwałtowny impuls był jedynie uśpiony. Był moim słabym punktem, decydował o mojej przyszłości. 
Po raz pierwszy szczerze zapragnąłem, by przeszłość została w przeszłości, lecz by uniknąć popełnienia tych samych błędów, potrzebowałem czasu i samotności. Spokojnej, niezmąconej wędrówki, chwil zależnych wyłącznie ode mnie, by przemyśleć i zrozumieć siebie. 
Przyszłam do szpitala przed pierwszym tego dnia obchodem i dzięki temu miałam większą szansę, by przejść prawie niezauważona. Aby ustrzec się przed niepotrzebnymi konwersacjami, unikałam kontaktu wzrokowego z pielęgniarkami, a pracownikom w recepcji rzuciłam jedynie krótkie dzień dobry.
Ziewnęłam, gdy stanęłam przed drzwiami do pokoju Sasuke, chyba ze zmęczenia, bo znowu krótko spałam. Ledwo trzymałam się na nogach, a zapowiadał się długi i męczący dzień. Powieki miałam ciężkie, do tego dochodził jeszcze stres przed spotkaniem z Uchihą. Starałam się nie zaprzątać głowy negatywnymi myślami, bo byłam tak niewyspana, że mój mózg prawie nie pracował, jednak jakaś część mnie odnosiła się do tej wizyty z niechęcią. Widocznie dopadły mnie skutki długich godzin pracy z ostatnich kilku dni.
Przełknęłam ślinę i wyciągnęłam rękę, by nacisnąć klamkę. Skrzywiłam się, gdy usłyszałam pisk drzwi. Przymrużyłam oczy i dyskretnie zajrzałam do środka. Odpowiedziała mi głucha cisza i przez chwilę stałam w bezruchu, gapiąc się na Sasuke i zastanawiając, czy śpi, czy tylko udaje. Powstrzymałam się przed westchnięciem i bezszelestnie wślizgnęłam się do środka. Tak wiele emocji uderzyło we mnie jednocześnie, a największą z nich była ulga; unosząca się klatka piersiowa i lekko rozchylone usta wskazywały na to, że Sasuke zdecydowanie spał.
Postawiłam torbę z jedzeniem na blacie i podeszłam do łóżka. Usiadłam na drewnianym taborecie, starając się nie narobić hałasu. Obrzuciłam spojrzeniem ciało Uchihy, by sprawdzić, czy przez noc jego bandaże nie przesiąkły krwią — zdarzało się to coraz rzadziej, ale wolałam dmuchać na zimne. Był taki drobny na tym wąskim łóżku i patrzenie na niego wydawało mi się dziwne — patrzyłam na niego tak, jakbym wpatrywała się w jeden punkt. Sasuke był blady, a jego twarz wyglądała na posępną nawet we śnie, lecz mimo to nie wyglądał źle. Spał tak, jakby w końcu mógł odpocząć od demonów, które ścigały go za dnia.
Dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy zerknęłam na swoją dłoń, którą bezwiednie prostowałam i zginałam. Skanowałam wzrokiem każdy widoczny szczegół jego ciała, jakbym nigdy wcześniej nie widziała Sasuke. Jakbym nigdy nie doświadczyła łomotania serca na jego widok. 
Mimo ciepła w pokoju poczułam chłód. Potarłam ramiona, by się rozgrzać, lecz uczucie gęsiej skórki nie ustępowało. Byłam przytłoczona tym, co się ostatnio działo. Kompletnie nie wiedziałam, co o tym myśleć, bo jeszcze niedawno byłam samotna, rozgorączkowana, przesiąknięta poczuciem winy i determinacją, która nie pozwoliła mi dostrzec wielu rzeczy. A teraz byłam tu ze skomplikowanym i zagubionym Sasuke.
Wyciągnęłam rękę, lecz w połowie ruchu zreflektowałam się i pozwoliłam jej opaść. Przechyliłam głowę w stronę okna i zamknęłam oczy, pozwalając, by słabe promienie słoneczne ogrzały moją skórę. Przez chwilę starałam się cieszyć ciepłem, chociaż w środku czułam niepokój.
Kiedy otworzyłam oczy, nachyliłam się w kierunku Uchihy.
— Sasuke? — zapytałam szeptem.
Zamiast odpowiedzi, usłyszałam tylko jego ciche chrapnięcie. Zdusiłam w sobie śmiech i założyłam nogę na nogę, nie spuszczając wzroku z przystojnej twarzy Sasuke. Leżał pogrążony w głębokim śnie, więc postanowiłam, że nie będę go budzić. Niech odpoczywa, pomyślałam. Niech nabiera sił. 
Zaczęłam zastanawiać się, w jaki sposób Sasuke odbierał swój pobyt w szpitalu — chociaż nie był więziony w pokoju z kratami, to jednak był więziony przez Konohę. Czy czuł się tu źle? Czy był zły, że to ja byłam za niego odpowiedzialna? Te myśli wywołały napięcie w moim ciele. Również w jakimś stopniu przytłaczała mnie pesymistyczna wizja przyszłości i ten dystans między mną a Sasuke. Chciałam dowiedzieć się od niego tylu rzeczy, zapytać o poprzednią noc — chciałam to zrobić ostatnim razem, ale gdy tylko podnosiłam na niego swój wzrok, miał w spojrzeniu to coś, przez co natychmiast zaczynałam się denerwować i słowa zamierały mi na języku.
Pochyliłam się ostrożnie, bojąc się, że mój nagły ruch mógłby go zbudzić. Z wahaniem położyłam mu dłoń na ręce i lekko ją ścisnęłam. Zarumieniłam się, po czym wzięłam kilka głębszych oddechów. Czasami zaskakiwałam samą siebie. Robiłam rzeczy, o których nie myślałam, że jestem do nich zdolna. Zmieniałam się przy nim. Od lat byłam beznadziejnie zakochana. Teraz zaczęłam wierzyć, że mam szansę, chociaż usilnie próbowałam sprowadzić się na ziemię. To tylko mrzonki, mówiłam do siebie w myślach. 
W końcu cofnęłam rękę i wpatrywałam się w nią z dziwnym zaciekawieniem i ekscytacją, jakby właśnie coś na niej wyrosło. Krew pulsowała mi w żyłach, próbując przyćmić wrażenie, że to właśnie ciepło dłoni Sasuke odczuwałam na swojej skórze.
Nagle ogarnęło mnie ogromne zmęczenie. Pomyślałam, że mogłabym wrócić do domu i położyć się do łóżka, lecz nie miałam pewności, czy uda mi się zasnąć. Ziewnęłam przeciągle, zakrywając usta dłonią i spojrzałam po raz kolejny na Sasuke. Śnisz o czymś, zastanawiałam się i bezwiednie gładziłam dłonią prześcieradło. Ten widok wprowadził mnie w wyjątkowo błogi nastrój. 
Odchyliłam się na taborecie i rozciągnęłam zesztywniałe ramiona i plecy. Głowa coraz bardziej mi ciążyła, a oprócz tego małego siedziska nie było tutaj niczego, na czym mogłabym się przespać. 
Zacisnęłam mocno wargi i zmrużyłam oczy. Powoli poddając się zmęczeniu, skrzyżowałam ramiona i oparłam je o brzeg materaca. Położyłam na nich swoją głowę i przez chwilę patrzyłam na spokojną twarz Sasuke. Mrugałam powiekami, starając się jak najdłużej powstrzymywać sen, ale po chwili poczułam, jak oczy same mi się zamykają. 
Zasnęłam niemal od razu. 
Poczułem obecność Sakury, jeszcze zanim otworzyłem oczy. Powoli przesunąłem dłonią po kołdrze, trafiając na kosmyk jej włosów. Małym palcem lekko dotknąłem jej głowy, lecz nie spowodowało to żadnego ruchu z jej strony. Słyszałem tylko jej cichy i spokojny oddech — żadnych szmerów, stukania talerzami. 
Uniosłem ociężałe powieki i spojrzałem na Sakurę. Spała z głową opartą na materacu. Ręka, którą miała pod głową, była wyprostowana i wisiała w powietrzu. Z kolei jej usta były lekko rozchylone, chyba tylko po to, by pozwolić ślinie spokojnie spływać na materac. Musiała być bardzo zmęczona skoro tutaj zasnęła, pomyślałem.
Przewróciłem oczami i zastanawiałem się, jak ją obudzić. 
Najpierw cicho chrząknąłem, bo myślałem, że zareaguje, ale kiedy to nie poskutkowało, odezwałem się:
— Sakura.
Poruszyła się i głośno zamlaskała ustami. Ten dźwięk kompletnie mnie zaskoczył i poza szeroko otwartymi oczami, wywołał również lekki uśmiech na mojej twarzy. Obserwując ją, wracałem pamięcią do minionych dni. Przypominałem sobie jej troskliwość i determinację. Nawet zacząłem się zastanawiać, czy powinienem ją budzić. We śnie wyglądała niczym dziecko — śliniące się dziecko, które nie ma żadnych trosk. Wiedziałem jednak, że to nieprawda, bo Sakura wszystkim się martwiła. Zawsze za dużo myślała, tworząc tym sobie i innym problemy.
Westchnąłem i znowu wypowiedziałem jej imię:
— Sakura. 
Dotknąłem jej ręki, ale nadal nie było z jej strony żadnej reakcji. Spała jak zabita.
Oparłem się na łokciu i uniosłem, by móc widzieć ją nieco lepiej. Kiedy się ruszyłem, Haruno przesunęła się o milimetr. Zamarłem w bezruchu, bacznie obserwując jej poczynania: położyła rękę na moich udach, wewnętrzną stroną do góry. To było niezręczne. Zastanawiałem się, czy powinienem strącić jej dłoń, czy może ostrożnie wstać z łóżka, by jej nie obudzić. Obie opcje wydawały się nieodpowiednie, ale przeszkadzał mi ciężar jej ciała. Nie wiedziałem, co zrobić, ale miałem pewność, że nie obudzę jej tak łatwo.
W końcu z jakiejś nieodgadnionej ciekawości znowu spojrzałem na Sakurę. Przyglądałem jej się niezliczoną ilość razy, ale tym razem było inaczej. Serce łomotało mi jak oszalałe i chociaż w pokoju dominował zapach szpitala i tak czułem jej szampon — był lekki, trochę kwiatowy, bez żadnej ciężkiej nuty. Zupełnie niepotrzebnie zwróciłem uwagę na takie szczegóły, powodowało to jeszcze większy zamęt w mojej głowie.
Odetchnąłem głęboko, chcąc rozluźnić napięte mięśnie. Kiedy tak leżałem, słuchając jej oddechu, nie mogłem uwierzyć, jak bardzo zmienił się mój nastrój w porównaniu do wczoraj. Wieczorem byłem nie do życia. Samotny, żałosny — na siłę szukałem rozwiązań. Teraz ożyłem, czułem się skonsternowany, zaniepokojony i być może szczęśliwy. Wiedziałem jednak jedno, nie chciałem, żeby to mnie ominęło. Jedyny sposób, jaki znałem, by poczuć się tak znowu, to poprosić Sakurę, by przy mnie została. Ale oznaczało to przekroczenie granic.
Znowu wziąłem głęboki oddech, aby uśmierzyć nerwowe ściskanie w buntującym się żołądku. Kierowany impulsem, uniosłem rękę i zatrzymałem ją nad głową Sakury. Przymknąłem powieki i pokręciłem głową. To był zły pomysł, pomyślałem i się wycofałem. Nie chciałem powodować większego zamętu w mojej głowie, ale jakaś niezrozumiała siła, kusiła mnie. Namawiała.
Przygryzłem dolną wargę i ponownie wyciągnąłem rękę ku Sakurze. 
Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie, gdy opuszkami palców musnąłem jej nadgarstek. Wyrwał mi się zdezorientowany chichot, bo nie od razu to zrozumiałem. Sekundę później przyszła fala szoku, niedowierzania i nieopisanego zagubienia, która zalała moją i tak pogrążoną w chaosie głowę. 
Wziąłem nierówny oddech i z obawą chwyciłem jej palce w swoje. Blada dłoń Sakury był przyjemnie ciepła, gdzieniegdzie czułem na skórze lekkie zgrubienia i zastanawiałem się, z jakiego powodu powstały. Przyłapałem się na tym, że chciałbym poznać historię każdego z nich: każdej blizny, każdego odcisku.
Kręciło mi się w głowie, nie tylko ze strachu. Dotykanie drugiego człowieka w ten niby zwykły, a tak intymny sposób niemal pozbawiło mnie tchu. Delikatne ręce Sakury i ich ciepło uspokajały mnie, ale nie tylko. Spod paniki i strachu udało mi się wyciągnąć uczucia pogrzebane wiele lat temu. Poczułem jednocześnie dyskomfort i ulgę, że jednak dotyk mógł sprawiać mi przyjemność. Nie wiedziałem tylko, jak na to zareagować, by pozostać w swojej strefie komfortu.
Nie trzymałem jej mocno. Starałem się objąć jej palce swoją dłonią w taki sposób, że gdyby się obudziła, nawet nie poczułaby mojego dotyku. Przez resztę czasu leżałem spokojnie, błądząc wzrokiem po pokoju i czasami spoglądając na Sakurę. Słyszałem jej ciche chrapanie, które wywoływało na mojej twarzy bezwiedny uśmiech. 
Kilka chwil później się przebudziła. Podniosła się powoli, wysuwając swoją dłoń z mojej. Wyprostowała plecy, ziewnęła krótko i wierzchem dłoni przetarła zaspane oczy. Nie mogłem odwrócić wzroku od jej ospałej twarzy, delikatnie zaczerwienionych policzków, czarnych rzęs, małego nosa i rozchylonych ust. Zdumiewało mnie, że ożyłem na ten widok. Starałem się zdusić to uczucie, zmylić umysł i zacząć błądzić myślami gdzieś poza tym. To też było coś nowego. Wypuściłem wtedy powoli powietrze, postanawiając przestać myśleć o czymkolwiek. Odrzucić strach, szok, niepewność, a także złość.
Nasze oczy się spotkały i zamarłem. Coś rodziło się w jej wzroku, coś ważnego, może nawet głębokiego. Patrzyła na mnie długo, aż odwróciła gwałtownie głowę, jakbym coś powiedział. Wydawała się być zaskoczona i zawstydzona zaistniałą sytuacją, chyba jeszcze bardziej niż ja. Przez dłuższą chwilę unikała mojego spojrzenia i błądziła wzrokiem po pokoju, jakby szukała drogi ucieczki. Obserwowałem, jak jej policzki stopniowo przybierają silnie czerwony kolor, jak zmienia się wyraz jej oczu — wyglądają na zmęczone, zmatowiałe i zatroskane.
Unikając mojego wzroku, przeciągnęła dłonią po twarzy. W końcu jednak spojrzała na mnie. Wpatrywała się przez chwilę we mnie, jakby chciała zapamiętać każdy rys mojej twarzy i było w jej wzroku coś takiego bezbronnego.
Przyłapałem się na tym, że gdy się wyprostowała, serce mi waliło jak oszalałe.
I co to niby miało znaczyć?