piątek, 27 września 2019

27. broken fragments of glass

The water's surface wobbled; diffusing my reflection
A light is still shining through

Wystarczyło, że wyszłam z pokoju Sasuke, a słabe uczucie mdłości przemknęło wzdłuż nerwów i połączyło się ze świadomością tego, co powiedziałam. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co będzie, gdy znowu stanę z nim twarzą w twarz. Po takim zagraniu raczej nie powinnam spodziewać się niczego dobrego. Raczej? 
Poczucie tego, co właśnie się stało, przyprawiało mnie o zawrót głowy. By pozbyć się tych niepotrzebnych symptomów zakochania, uderzyłam się dłońmi w piekące policzki. Nie mogłam pogrążać się w zadumie i po raz kolejny zastanawiać: co by było, gdyby. Stało się. Powinnam być wierna swoim zobowiązaniom, więc może i dobrze, że to powiedziałam.
Może właśnie dzięki temu ruszę naprzód. 
Zacisnęłam pięści i wargi z bezsilności, próbując wziąć się w garść. Chciałam wierzyć w to, że będzie lepiej, lecz by tak się stało, musiałam odpuścić. Nabrać dystansu — bardzo często to sobie powtarzałam, ale tak naprawdę niewiele mi to dawało. W końcu myśleć, a robić to dwa zupełnie inne czasowniki. Za dużo myślałam, teraz powinnam to zrobić.
Przeszłam na drugą stronę korytarza i oparłam się o ścianę, a potem zsunęłam się po niej na podłogę. Takie oklapnięcie na posadzkę, na chwilę pozwoliło mi się uspokoić. Nerwy powoli ustępowały miejsca uldze i nieśmiałej radości. Zaskakujące dla mnie w tym wszystkim było to, że nie czułam się tak, jakbym przegrała. Jakby wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Wręcz przeciwnie. Czułam się naprawdę dobrze. W pewnym sensie zrzuciłam z siebie ogromny ciężar. Chociaż jednocześnie byłam zaskoczona swoją odwagą oraz tym, że byłam w stanie mu to powiedzieć. Przecież rano bałam się swoich uczuć i nie byłam pewna, czy dam radę zmierzyć się ze swoimi emocjami, gdy tylko zobaczę Sasuke, ale udało mi się. Skonfrontowałam się z nim. Powiedziałam, to co chciałam. I mogłam być z siebie dumna.
Długo wpatrywałam się w swoje buty i nawet nie zauważyłam, kiedy obok mnie stanęła Ameno — pielęgniarka, która lubiła wtykać nos w nie swoje sprawy. Od naszej rozmowy o Sasuke, unikałam jej jak ognia — tacy ludzie nie zawsze mają dobre intencje, a ich ciekawość może być kłopotliwa. Wolałam więc trzymać się od niej z daleka. 
Drgnęłam zaskoczona, gdy spojrzałam na jej nogi. Potem podniosłam powoli głowę, zmrużyłam oczy i wlepiłam w nią pełne konsternacji spojrzenie. Zmarszczyła nos, jakby coś jej się nie podobało, po czym poprawiła teczkę, którą trzymała pod pachą, by nie spadła na podłogę.
— Przeziębisz się, jak będziesz siedziała tak na podłodze — powiedziała z uszczypliwością w głosie. 
Uciekłam spojrzeniem w bok. Przez chwilę skupiłam się na drobinkach kurzu unoszących się w strumieniu światła na korytarzu. Zaskakujące było to, jak jedna rozmowa na temat Sasuke zmieniła moje zdanie o niej. Jak jej wścibskość sprawiła, że stałam się wobec niej oschła i zdystansowana.
Powoli podniosłam się z podłogi i otrzepałam spodnie z niewidzialnego pyłu.
— Na pewno nic mi nie będzie — odparłam dość spokojnie, lecz z pewną zaczepnością, patrząc jej prosto w oczy. — Dziękuję za twoją troskę — podkreśliłam, po czym minęłam ją i ruszyłam w stronę schodów. Tylko raz obejrzałam się przez ramię, by sprawdzić, czy nadal stała tam, gdzie wcześniej, ale na szczęście już jej nie było.
Byłam tak zatopiona w myślach, że kiedy zbiegłam ze schodów na parter, z impetem wpadłam na osobę, która szła równie szybko, jak ja. Wydałam z siebie krzyk i odskoczyłam, prawie się potykając, lecz silna ręka mężczyzny przede mną, powstrzymała mnie przed upadkiem. Nawet nie musiałam podnosić wzroku, żeby wiedzieć, kto mnie złapał. 
— Sakura! — tylko tyle zdołał wykrztusić Lee, zanim zabrakło mu słów. 
Dźwięk jego głosu sprawił, że bez namysłu uniosłam głowę.
— Przepraszam cię najmocniej. Nie zauważyłam cię. — Skóra na twarzy zaczęła palić mnie z zażenowania. Mimowolnie się skrzywiłam, bo sytuacja, w której się znalazłam, była dla mnie nieco niezręczna. Obawiałam się, że Lee będzie próbował zaprosić mnie do Grill Q lub Ichiraku Ramen, a ja nie chciałam sprawiać mu przykrości odmową.
— To ja przepraszam — odparł ze swoim zwyczajnym entuzjazmem. 
Chrząknęłam nieśmiało i posłałam mu lekki uśmiech, po czym wyswobodziłam się z jego uścisku.
— Nie, nie… — pokręciłam głową — to ja na ciebie wpadłam — zaczęłam się usprawiedliwiać. — Chodzę dzisiaj z głową w chmurach. — Poprawiłam ubranie i zgarnęłam kosmyki włosów za uszy. Zastanawiałam się, jakie trzeba mieć szczęście, by kolejny dzień z rzędu wpaść na bliskiego znajomego w szpitalu. 
Spojrzeliśmy na siebie, a potem z zawstydzeniem odwróciliśmy wzrok. 
— To bardzo dobrze — odparł dobitnie, uciekając przede mną spojrzeniem i unosząc do góry kciuk. Uśmiechnął się tak szeroko, że mogłabym policzyć jego połyskujące, białe zęby. — Powinnaś się cieszyć swoją młodością! Marzenia są cudowne, Sakura! — Jego rozentuzjazmowany głos rozniósł się po korytarzu, zwracając na nas uwagę personelu oraz pacjentów. 
Skrzywiłam się lekko na jego wzmiankę o młodości, ale starałam się, by uśmiech nie schodził mi z twarzy. Potem przyłożyłam palec wskazujący do ust, by dać mu do zrozumienia, by mówił ciszej. Lee w odpowiedzi przygarbił się i przeprosił, drapiąc się przy tym po karku.
— Dawno się nie widzieliśmy — zaczęłam cicho. — Jak się masz? — zapytałam, dostrzegając, że był strasznie brudny i poobijany.
— Wspaniale! Miło, że pytasz — odparł, unosząc rękę do góry, a potem opuścił ją i napiął mięśnie, których zarys mogłam zauważyć spod zielonego kostiumu. — Wracam właśnie z treningu — powiedział, co wyjaśniało jego zabrudzone ubranie.
Ten jego niezachwiany entuzjazm i optymizm był oszałamiający. Może niepotrzebnie tak szybko oceniłam to spotkanie. Lee jak zwykle używał sformułowań, które nawiązywały do naszej młodości. A to przecież nie było dla mnie czymś nowym. Doszukiwałam się dziury w całym. Z drugiej strony czułam się tak nieswojo, że aż się zdziwiłam. Wydawało mi się to zupełnie nieprawdopodobne, że spotkanie z Lee tak dziwnie na mnie wpłynie. 
— A co u ciebie? Musisz mieć sporo obowiązków na głowie — pociągnął dalej, a we mnie coś pękło, gdy usłyszałam te słowa. Nabrałam powietrza w płuca, spojrzałam na niego z sympatią, przechylając głowę tak, by wyglądała naturalnie. Być może w tej chwili na mojej twarzy pojawił się zmieszany wyraz, bo Lee momentalnie spoważniał, sprawiając tym, że coś w moim żołądku się przewróciło.
— Trochę. — Uśmiechnęłam się lekko, usilnie próbując przybrać ten sam wyraz twarzy, co Lee. — Po wojnie jest sporo pracy w wiosce. Każdy gdzieś się spieszy, każdy jest czymś zajęty — odpowiedziałam, a po chwili, chcąc zmienić temat, zapytałam: — Idziesz odwiedzić Mistrza Guya? 
Pokiwał energicznie głową. 
— Oczywiście! Muszę mu zdać raport z treningu i powiedzieć, że nie będzie mnie kilka dni — odpowiedział spokojnym i opanowanym głosem, wpatrując się we mnie tymi swoimi czarnymi oczami. 
Odniosłam też wrażenie (miałam nadzieję, że mylne), że od chwili, w której mnie zobaczył, starał się zachowywać pogodnie. Na jego twarzy nie było żadnego grymasu smutku, a jednak coś w nim mi nie pasowało. Jakby nie był do końca szczery ze swoimi uczuciami, a przecież zawsze nosił się z nimi jak na dłoni. 
Uciszyłam swoje podejrzliwie myśli. Przecież Lee podczas wojny stracił swojego najlepszego przyjaciela. Nie powinnam w takiej sytuacji domagać się od niego niezmierzonej radości. Był pogrążony w żałobie i tak jak Ino, radził sobie z nią na swój własny sposób. Powinnam to zrozumieć. Tylko dlaczego miałam wrażenie, jakby prawda o wojnie jeszcze do mnie nie dotarła? Jakbym żyła między jawą a snem. Jakby Neji jeszcze żył...
Przez chwilę stałam niezdolna do wykonania ruchu, złapana w niezręczną atmosferę tego przypadkowego spotkania. Czekałam, aż Lee powie coś jeszcze, bo ja w ostatnich dniach byłam niezbyt rozmowna. On oczywiście nigdy nie miał z tym problemu, więc oczekiwałam, że przejmie inicjatywę, aż w końcu nie mogłam wytrzymać.
— Wyruszasz na misję? — zadałam kolejne pytanie dla podtrzymania rozmowy, po czym zaczęłam się nawet zastanawiać, czy ten mój uśmiech nie był zbyt wymuszony. Bałam się, że Lee to zauważy, a jego akurat nie chciałam urazić.
Lee wyprostował się i energicznie odpowiedział:
— Jeszcze dzisiaj — odpowiedział. — Mam przekazać Kazekage bardzo ważne dokumenty — wyjaśnił lakonicznie. — Ale zanim to nastąpi, muszę przejść porządny trening. — Poruszył brwiami. 
Zacisnęłam usta, żeby się nie roześmiać, bo przypomniałam sobie te wszystkie jego szalone treningi i opowieści o sparingach z Mistrzem Guyem. Zdziwiłam się, jak szybko zniknęło ze mnie całe dotychczasowe napięcie. Wszystkie zmartwienia wydawały się śmieszne i nieważne. Miałam ochotę z nim żartować, rozmawiać. Lee swoim zachowaniem czasami bardzo przypominał Naruto: tak jak on był dość porywczy, ambitny a przede wszystkim szczery i lojalny. Mimo wszystko szanowałam i podziwiałam Lee. 
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wtrącił:
— Mistrz Guy uświadomił mi, że utknąłem w rutynie i tylko marnuję dar młodości. A na przykre myśli nie ma nic lepszego niż trening! — Wyszczerzył się, pokazując mi białe zęby i uniósł kciuk do góry. — Nie będę ci już przeszkadzał — dodał nagle, nieco ciszej, jakby przypomniał sobie, że nie byliśmy sami. Wybiło mnie to z tropu. — Dajmy z siebie wszystko, Sakura!
Rutyna… to słowo wypaliło się w moim umyśle. 
Może ja też byłam jej więźniem?
— Oczywiście, Lee — odparłam, wyrywając się z letargu. — Dajmy z siebie wszystko. — Tak jak on uniosłam kciuki do góry i znowu się uśmiechnęłam. Tak szczerze. — Pozdrów ode mnie Mistrza, gdy go spotkasz — dodałam serdecznie.
— Z pewnością! Do zobaczenia, Sakura! — Pomachał mi na odchodne, ale gdy mnie minął, odwróciłam się gwałtownie i go zawołałam, ignorując uciszające gesty pielęgniarek.
— Lee! — Zerknął na mnie przez ramię lekko skonsternowany. — Miło było cię zobaczyć — rzuciłam nieco głośniej, by mnie usłyszał.
— Ciebie jeszcze milej — odpowiedział i puścił do mnie oczko. Przeszły mnie ciarki na ten widok, ale i tak się cieszyłam.
Po spotkaniu Lee natychmiast ruszyłam do wyjścia. Po drodze wymieniłam jedynie uprzejmości z paroma osobami z personelu, które spotkałam w holu. Przechodząc przez próg szpitala, skrzywiłam się, widząc zachmurzone niebo. Pogoda ostatnio nie dopisywała, a deszcz by mnie tylko spowolnił. Wiedząc, że mam niewiele czasu rzuciłam się w bieg. Znajomą drogę pokonywałam z wariacką szybkością. Czasami obijałam się o przechodnich, ale zamiast się zatrzymać i należycie przeprosić, rzucałam tylko krótkie przepraszam i biegłam dalej.
W połowie drogi przystanęłam. Zdyszana, przypomniałam sobie o miejscu, którego zbiór był wart więcej niż ten w bibliotece. Ruszyłam w boczną, mniej uczęszczaną alejkę, by jak najszybciej dostrzec na miejsce. Mijałam kolejne budynki, przeciskałam się przez wąskie uliczki, próbując dotrzeć do konoszańskiego archiwum tak szybko, jak to możliwe. W myślach miałam tylko Sasuke i chęć pomocy mu. Z każdym krokiem emocje w moim ciele szalały coraz bardziej. Buzowały we mnie, napędzały mnie. 
Ciągle biegłam, chociaż chłodne powietrze paliło mnie w płucach, mięśnie bolały niemiłosiernie, a na skórze czułam kropelki potu. Nie zatrzymałam się nawet na moment. Byłam zmotywowana jak nigdy. Dopiero po przekroczeniu progu archiwum, mogłam odetchnąć. Świszczący oddech powoli ustawał. Ból w płucach mijał. Ciało zaczęło się uspokajać. 
Chwyciłam między palce brzeg rękawa bluzki i naciągnęłam go. Przetarłam materiałem spocone czoło i ruszyłam w głąb holu. 
Archiwum było miejscem dobrze strzeżonym ze względu na to, że wśród zgromadzonych ksiąg znajdowały się prywatne akta wszystkich shinobich Wioski Ukrytej w Liściach — czasami tak tajne, że prawdopodobnie tych informacji nie znała nawet Piąta Hokage i Starszyzna.
Dla zwykłych ninja dostęp do tego miejsca nie był taki łatwy, jakby się zdawało. Oprócz pozwolenia Tsunade ważne były również pewne uprawnienia — mniej lub bardziej skomplikowane, ale i tak głównym warunkiem przejścia była akceptacja Strażnika.
Swego czasu odwiedzałam to miejsce bardzo często. Od czasu ataku Paina wizyty tutaj nie były konieczne. Myśląc o tym, zaczęłam się obawiać, że nie skorzystam ze zbioru. Zbyt długo mnie tu nie było. Strażnik mógł uznać mnie za nowicjusza albo – co gorsza – za wroga. 
Jeszcze przed pierwszą wizytą w archiwum Tsunade snuła dziwne opowieści, które najczęściej traktowałam z przymrużeniem oka. Dopiero później uzmysłowiłam sobie, że Piąta przygotowywała mnie na ten egzamin. Gdybym nie znała sposobu lub nie miała instrukcji od Mistrzyni, uniknęłabym tu. Spacerowałabym w mroku, oczekując na łaskę Strażnika. Ponieważ każdy, kto po raz pierwszy odwiedza archiwum, musi zasłużyć na pobyt w nim. 
Rozejrzałam się dookoła, przypominając sobie swoją pierwszą wizytę. Po tym, co mnie tu spotkało, zrozumiałam, że osoba bez wiedzy na temat tego miejsca nie byłaby w stanie znaleźć tego, czego szukała. Niekonwencjonalne pułapki również dla mnie były przeszkodą. Nawet teraz obawiałam się tego miejsca. Archiwum było miejscem tak mrocznym, że przyprawiało mnie to o gęsią skórkę. W środku panowała kompletna ciemność, a przestrzeń przede mną zdawała się nie mieć końca. Uszłam zaledwie kilka metrów, a już straciłam z oczu wejście. Słyszałam jedynie odgłos swoich kroków i swój świszczący oddech.
Po chwili przestrzeń wokół mnie spowiła gęsta mgła, która nie wyglądała na naturalne zjawisko. Wzmogłam czujność, chociaż wiedziałam, że nic złego mnie nie spotka. Szłam dalej pomimo ograniczonej widoczności. Musiałam sprawić, by strażnik tego miejsca mnie zauważył — bez jego zgody znalezienie głównej sali byłoby nie lada wyzwaniem.
Zaczęłam się niecierpliwić. Miałam niewiele czasu, a chciałam wykorzystać każdą minutę, by znaleźć to, czego potrzebowałam.
— No szybciej — narzekałam, przestępując z nogi na nogę.
— Przepraszam, że musiałaś tyle czekać, pani Haruno. — Usłyszałam, po czym z mgły wyłoniła się sowa. Stanęłam jak wryta. Nie wyczułam zwierzęcia, więc jego nagłe pojawienie się strasznie mnie zaskoczyło. Omiotłam go bacznym spojrzeniem i ukłoniłam się, przypominając sobie o tym, kim był.
— Wybacz Fukuro — oznajmiłam ze skruchą. Musiałam okazać szacunek strażnikowi tego miejsca, inaczej moja wizyta mogłaby się skończyć o wiele szybciej, niż zamierzałam. 
— Dawno cię tu nie było. — Z ciemnej głębi zalśniły jego oczy. Rozchodzący się dookoła mnie głos brzmiał monotonnie, przez co nie zdradzał zbyt wiele.
— Szukam informacji… — urwałam, bo mi przerwał.
— Wiem. Znasz procedurę — powiedział, po czym zniknął w kłębie dymu, a przede mną pojawiły się mosiężne drzwi. Znajdowało się na nich pięć ponumerowanych kluczy. Każdy z nich musiał być przekręcony w odpowiedniej kolejności — w zależności od działu, kombinacja cyfr była inna. To był warunek konieczny, by dostać się do środka i bez problemu korzystać z materiałów znajdujących się w archiwum. Zanim sięgnęłam do pierwszego klucza, starałam się sobie przypomnieć ich kolejność. Po chwili niepewnie wyciągnęłam rękę i przekręciłam klucz z numerem drugim.
— Jeden — mówiłam do siebie, przekręcając kolejny. — Pięć. — Drżącą dłonią przekręciłam trzeci. — Cztery. Trzy. — Przekręciłam ostatni i odsunęłam się. Czekałam, czując, jak kropelki potu spływają po moim czole.
W końcu usłyszałam trzask.
Przestrzeń przede mną wypełniły szafki, które po brzegi wypełnione dokumentacją były niczym ściany. Zaciągnęłam się stęchłym zapachem starych ksiąg i zwojów, a następnie zaczęłam szukać interesującej mnie sekcji. Gdy znalazłam odpowiedni dział, przeskanowałam wzrokiem napisy na etykietach. Uważnie sprawdzałam szuflady i półki. Starałam się, by nic mi nie umknęło.
Odnalezienie odpowiednich dokumentów trochę potrwało, ale kiedy w moje dłonie dostały się informacje dotyczące sztucznych kończyn oraz przeszczepów, zaczęłam przeglądać je po kolei. Chwyciłam do ręki pierwszy folder i przewertowałam kartki, a potem odłożyłam go na miejsce i złapałam następny. Mijały minuty i coraz bardziej denerwowałam się przez upływający czas. Miałam zbyt wiele informacji do przyswojenia. 
— To nie. To też nie — mruczałam raz za razem, z rozczarowaniem odkładając zwoje na miejsce. Gdy w końcu trafiłam na coś, co mogłoby się przydać, rzucałam tę rzecz na podłogę. I tak raz za razem, aż utworzył się z tego stos. 
Przez dłuższy czas siedziałam ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywałam się w teczki ułożone półkolem wokół mnie. Co chwila ich ubywało, a moja nadzieja stopniowo malała. Powoli zaczęłam czuć frustrację, którą tylko potęgowało zmęczenie. Przez moment miałam nawet ochotę to zostawić i wyjść, ale obiecałam sobie, że się nie poddam. Nie teraz, gdy być może byłam tak blisko. 
Niedługo potem to znalazłam.
Wpatrywałam się w słowa na papierze tak, jakby wystarczająco długie wpatrywanie się coś zmieniło lub pokazało mi coś więcej, niż było na nim zapisane. Nie chciałam się cieszyć, bo to mogła być jedynie wskazówka, ale czułam, że świadomość tego, co znalazłam, zaraz do mnie dotrze. 
Tak samo, jak to, co zrobiłam chwilę później. 
To jak, gwałtownie zwinęłam zwój, prawie kalecząc się o brzegi papieru oraz to, że bez wahania włożyłam go pod bluzkę. Nie myślałam o konsekwencjach. Musiałam natychmiast dostarczyć te dokumenty do Tsunade. Łudziłam się, że przemycenie ich się powiedzie. Bo nie miałam innego wyboru. Licząc po cichu, że uniknę ewentualnej kary, zaczęłam gorączkowo odkładać pozostałe dokumenty na miejsce. Co chwila podejrzliwie rozglądałam się dookoła, próbując wykryć, czy nikt mnie nie obserwuje. Poczułam się, jakbym miała na plecach wielki ciężar, ale jakoś udało mi się zachować spokój. Słysząc w uszach dudnienie krwi i czując na czole kropelki potu, ruszyłam do wyjścia. 
Cały czas kurczowo trzymałam się za brzuch, by nie zgubić zwoju.
W gabinecie Piątej panowała paraliżująca cisza, którą mąciło ledwie słyszalne tykanie zegara. Spoglądałam na siedzącą przede mną kobietę marszczącą brwi i wpatrującą się z uwagą w papiery. Emanowało od niej napięcie, nie byłam tylko pewna, czy była zła, czy poirytowana, a może po prostu znużona moim zachowaniem. Próbowałam wywnioskować coś na podstawie rozmowy, ale była zbyt niejasna. Mogłam się jedynie domyślać, że była na mnie zła. Rozczarowana moją postawą. W końcu wykradałam dokumenty jedynie na misjach. To, co zrobiłam, raczej nie należało do dobrych uczynków. 
Niecierpliwiłam się, przez co bezwiednie zaczęłam się bawić brzegiem bluzki. By się uspokoić, starałam się skupić swój wzrok na jednym punkcie. Bynajmniej mi się to nie udało. Już po chwili rozglądałam się wokoło, zatrzymując spojrzenie na wskazówkach zegara, na dłoniach Mistrzyni lub na oknie, które nie wpuszczało za wiele światła. Być może przez zachmurzone niebo albo przez zbyt ciemne zasłony, które skutecznie zatrzymywały promienie słoneczne. Pomyślałam, że to dziwne, bo Mistrzyni zawsze lubiła oświetlone pomieszczenia. Zniecierpliwiona i zirytowana półmrokiem panującym w gabinecie podeszłam do okna i uchyliłam zasłonę, wyglądając na zewnątrz, na ulicę. Ludzie przemykali po wąskich uliczkach, śpiesząc się nie wiadomo dokąd. Jakaś matka uspokajała płaczące dziecko, a grupka chłopców stała pod sklepem śmiejąc się i przepychając, jakby to był jakiś rodzaj zabawy. 
Zerknęłam ukradkiem na Piątą, czując, jak bijące od niej napięcie przetaczało się przez pokój niczym bezdźwięczne błyskawice. Skrzyżowałam ramiona, gdy przeniknął mnie chłód. Miałam nadzieję, że to tylko objaw paranoi. Chwyciłam się za ramię i rozmasowałam napięty mięsień, próbując ratować niepokój. Nagle dostrzegłam, że cienka okienna szyba zaparowała od mojego oddechu. Przetarłam ją dłonią, po czym spojrzałam na zegar. Była trzecia czterdzieści pięć. Minęło ponad dwadzieścia minut, odkąd weszłam do gabinetu i nie miałam pojęcia, ile to jeszcze potrwa. 
Tuż za moimi plecami denerwującą ciszę przerwało westchnienie, na które czekałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Tsunade spoglądała na mnie zmęczonym wyrazem twarzy.
Westchnęła po raz drugi, zebrała się wreszcie i powiedziała:
— Pomijając to, że mogłaś mi po prostu o tym dokumencie powiedzieć… — Spiorunowała mnie wzrokiem, a potem wlepiła swoje spojrzenie w kartkę, którą trzymała przed sobą. — To zwiększa ich szansę zaledwie o dziesięć procent. Nie gwarantuje to pełnej sprawności. — Oczy Tsunade drżały nad tekstem, który czytała. 
Powoli wróciłam do biurka.
— Po egzaminie na chunina — zaczęłam, przypominając sobie sytuację sprzed lat, którą medycy uznali za przegraną. — Po walce Lee z Gaarą… — Po jej minie zauważyłam, że wiedziała, do czego zmierzam. To przecież ona pokazała nam nowe medyczne rozwiązania. — Sama pamiętasz, że szanse na wyleczenie Lee wynosiły zaledwie pięćdziesiąt procent. — Pochyliłam się i wskazałam palcem na dokument. — A tutaj szansa na powodzenie wzrasta o dziesięć! — uniosłam głos o oktawę.
— Ale to nadal nie jest pięćdziesiąt, Sakura. — Opadłam z powrotem na krzesło, bo nogi zaczęły mi drżeć. Na kilka sekund zapadła między nami cisza. Byłam pewna, że Piąta szuka odpowiednich słów. — To nie wystarczy potrzeba czegoś pewniejszego — dokończyła.
Zbladłam, chciałam coś powiedzieć, ale się zawahałam. Nie byłam pewna, czy powinnam się odzywać. Atmosfera w pokoju gęstniała, niemal nie dało się oddychać, a napięcie nie pozwalało mi zachować opanowania. 
— Aczkolwiek, jestem zaskoczona, że w tak krótkim czasie udało ci się znaleźć coś wartościowego — powiedziała z uznaniem. — Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to mogłoby się udać. Postaram się przeprowadzić badania na podstawie tych zapisków, ale nie chcę ci dawać fałszywej nadziei, Sakura.
Spojrzałam na nią, zapewne z szokiem wymalowanym na twarzy, bo się zaśmiała. Nie byłam w stanie usiedzieć w miejscu, tym razem z zadowolenia. Spodobało mi się to, co usłyszałam i czułam, że moja praca daje efekty. 
— To wystarczy — odparłam niewyraźnie przez ściśnięte gardło. 
Tsunade przytaknęła, ale kolejna przerwa w rozmowie nieco mnie rozstroiła. Piąta zaczęła szukać czegoś w szufladzie biurka, po czym zamknęła ją z hukiem, niezadowolona, że nie znalazła tego, czego szukała. 
— Będziemy musiały przeprowadzić szereg badań — powiedziała jakby do siebie. — Trzeba wziąć uwagę, że jednak organizmy chłopców mogą różnie zareagować. — Rozglądała się dookoła ze zmrużonymi oczami, jakby próbowała sobie o czymś przypomnieć.
— A jeśli przygotowujemy do tego ich ciała? — mruknęłam, patrząc na nią wymownie. Z wysiłkiem próbowałam ująć myśli w słowa, które kotłowały mi się w głowie. Nadzieja przybrała na sile, a nawet się tego nie spodziewałam. Wszystko zaczęło układać mi się w jedną całość. 
Tsunade zmarszczyła nos i patrzyła na mnie wyczekująco. 
— A gdyby tak zwiększyć ich odporność suplementacją witamin, minerałów lub użyć adaptogenów? — spytałam, świdrując ją swoim zdeterminowanym spojrzeniem. Zależało mi na tym, by Sasuke był kompletnie zdrowy i mógł używać sztucznej ręki z komórek Hashiramy. 
Piąta zagryzła paznokieć.
— Nie spodziewałabym się diametralnych efektów. To jednak tylko suplementacja, nie zastąpi leczenia. 
W milczeniu wstałam i znowu podeszłam do okna. Przesunęłam dłonią po chłodnej szybie, która drżała od podmuchów wiatru nieodczuwalnych wewnątrz pokoju. 
— Ale można spróbować? — Zerknęłam na Mistrzynię przez ramię. — Dobrać dawki odpowiednio do wyników badań krwi?
Tsunade westchnęła, ale nie odpowiedziała i wzruszyła ramionami, jakby chciała dać mi do zrozumienia: rób, co chcesz.
— No można — rzuciła w końcu z westchnięciem. — Ale to niczego nie gwarantuje — przypomniała mi.
Odwróciłam się w jej stronę. Byłam pełna nadziei. Czułam, że wszystko dobrze się układa. I nie chciałam zgubić tego uczucia.
— Z Lee się udało. Z nimi też się uda. Musi — podkreśliłam. 
— Z Lee sytuacja była kompletnie inna — zaprotestowała. 
— Uda nam się — oznajmiłam z taką pewnością, że aż byłam z siebie dumna. — Jestem tego pewna. — Wstrzymałam oddech. Czułam, jak kamień spada mi z serca, i uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebowałam tej ulgi.
Piąta uśmiechnęła się tylko i kiwnęła na mnie głową. W jej spojrzeniu wyczytałam wszystko, co było mi potrzebne. Ostatnie tygodnie były dla mnie ciężkie. O mały włos nie odwróciłam się od własnej Mistrzyni, ponieważ nie wykazałam się wobec niej wystarczającym zaufaniem. Bardzo mi ulżyło, że mimo tych wszystkich nieprzyjemności, jakie spotkały ją z mojej strony, ona nadal traktowała mnie normalnie. I może właśnie dzięki temu mojemu uporowi, teraz byłam wtajemniczona w większość jej planów.
Ukłoniłam się i ruszyłam do drzwi z szerokim uśmiechem na ustach. Słodka nadzieja rozkwitła w moim sercu i w końcu poczułam, że wszystko zaczyna się układać. W końcu na wszystko można mieć wpływ. Wystarczy wrzucić mały kamień do kałuży, żeby na jej tafli pojawiły się małe fale. I właśnie tym było dla mnie te dziesięć procent — zmianą.