The words I couldn't say and the feelings
I kept locked away for so long
Running away was the cause of my weakness
Wystarczyłoby jedno słowo. Jedno słowo, bym się odwróciła. Nie musiał wyciągać ręki, nie musiał łapać mnie za nadgarstek. Wystarczyłoby samo moje imię, a obdarzył mnie czymś więcej — pięknym podziękowaniem wypowiedzianym cicho i szczerze. Zatrzymał mnie nim równie szybko i sprawnie jak swoją dłonią.
Odwróciłam się i podniosłam wzrok na jego twarz. Zniknęła z niej powaga i teraz malowały się na niej wdzięczność i strach. Sasuke zdobył się na szczerość, a ja powinnam to uszanować albo odwdzięczyć się tym samym.
Pozbierałam swoją dumę z ziemi, zapominając o wcześniejszym pragnieniu ucieczki. Czułam się niepewnie, ale nie mogłam odpuścić, nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, a gdy zauważyłam, jak ramiona Sasuke wzniosły się i opadły, jakby zobaczył we mnie coś, co przyniosło mu ukojenie, uspokoiłam się.
— Od tego są przyjaciele — odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Kiedy dostrzegłam napięcie w kącikach jego ust, jakaś egoistyczna część mnie poczuła ulgę, że nie jestem jedyną, która panikuje. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że nie miałam w głowie żadnych niepotrzebnych myśli. Nie było wątpliwości i strachu. Nie oczekiwałam niczego w zamian. I w końcu moje zaskoczenie przeobraziło się w prawdziwy uśmiech, który rozjaśnił moją twarz.
Byliśmy spłoszeni swoimi słowami, nagłym dotykiem. Brak nam było obeznania i wiedzy, jaki powinien być następny krok. Widząc skupioną twarz Sasuke, zdecydowałam się podjąć ryzyko. Przytaknęłam powoli głową, dając mu znać, że zostaję. Bo tak kazało mi serce. I to była jedna z najlepszych decyzji, jaką podjęłam.
♥
Parę dni później.
Rano obudziłam się w tak dobrym humorze, jak nie zdarzyło mi się to od dawna. Byłam wypoczęta i pozytywnie nastawiona na nadchodzący dzień. Sprawy układały się po mojej myśli i po raz pierwszy od dłuższego czasu nie myślałam o tym, co przyniesie mi przyszłość.
Moja radość trwała do momentu, aż spojrzałam na zegarek. Widząc godzinę, krzyknęłam: jestem spóźniona i w pośpiechu zaczęłam się szykować. Marudziłam pod nosem, mając nadzieję, że to nie popsuje mi planów, bo z reguły jedno potknięcie pociągało za sobą kolejne.
Wychodząc ze swojego pokoju, usłyszałam głos mamy:
— Masz czas! Zegarek w twoim pokoju się popsuł!
Jęknęłam i szybko zeszłam po schodach. Mama czekała na mnie, oparta o balustradę i głową wymownie wskazywała zegarek w kuchni.
— Rety… — Z głośnym westchnięciem przesunęłam dłonią po twarzy.
— Jeszcze zdążysz zjeść śniadanie — zagaiła mama, wymieniając się ze mną spojrzeniami. — Siadaj — poleciła, pokazując ręką na krzesło przy stole w kuchni. Nie było sensu się z nią kłócić. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam za nią.
♥
Mając godzinę niewykorzystanego czasu, w drodze do szpitala na chwilę zatrzymałam się przed kwiaciarnią Ino. Myślałam, by po prostu wejść i kupić coś ładnego, ale zaraz zaczęłam się usprawiedliwiać, że ten prezent przecież nie spodoba się Sasuke (zdecydowanie nie należał do mężczyzn, którzy zachwycają się kwiatami). Ale kiedy przez szybę w drzwiach dostrzegłam, jak pani Yamanaka macha do mnie z uśmiechem, zaczęłam rozmyślać jaki kwiat będzie dobrym wyborem. Ot tak na dobry humor.
Drzwi były proste, drewniane, wyglądały mizernie, więc gdy chwyciłam za klamkę i pociągnęłam je do siebie, myślałam, że nie będą stanowiły dla mnie żadnego oporu. Bezmyślnie pociągnęłam je jeszcze raz z równie marnym skutkiem. Przybliżyłam wtedy głowę do szyby i zobaczyłam, że pani Yamanaka idzie w moim kierunku. Chwilę później dzwonek nade mną zahuczał ogłuszająco.
— Zapomniałam otworzyć. — Usłyszałam jej przepraszający głos.
— Nic się nie stało — odpowiedziałam, drapiąc się po tyle głowy. Rozejrzałam się po małej i staromodnej kwiaciarni z szeroko otwartymi oczyma, uświadamiając sobie, że dawno tu nie byłam. Podobał mi się ten zielony klimat i słodki zapach. Rośliny doniczkowe były wyeksponowane w taki sposób, że to właśnie one przyciągały wzrok klienta jako pierwsze.
— Mebuki przysłała cię po kwiaty? — zapytała, stając naprzeciw mnie. — Chyba nie zamawiała ostatnio niczego konkretnego, ale zaraz to sprawdzę.
Moje spojrzenie zatrzymało się na mamie Ino. Nie widziałam jej od bardzo dawna i wystarczył jeden rzut oka, żeby zauważyć, jak bardzo się postarzała (a raczej jak bardzo wpłynęła na nią strata męża). Na jej twarzy widniał uśmiech, który próbował przyćmić prawdę. Pod jej oczami gościły cienie, a blask orzechowych oczu przygasł. Zniknęła pewna surowość z jej twarzy, której bałam się jako dziecko. Teraz wyglądała na zmęczoną i znużoną.
— Nie, nie. — Pokręciłam głową i ostrożnie poprosiłam ją, by poleciła mi coś ładnego.
Pani Yamanaka poprawiła mankiety swojej bluzki.
— A z jakiej okazji? — zapytała z uśmiechem. Przyjęła mnie ciepło, w jej głosie nie słyszałam nic, co mogłoby wprowadzić mnie w zakłopotanie.
Znowu rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukałam wzrokiem czegoś, co do razu mi się spodoba, lecz wybór był trudny. Kwiatów było mnóstwo.
— Dla znajomego — powiedziałam z lekkim zawstydzeniem. — Z życzeniami powrotu do zdrowia. — Wzięłam oddech, próbując zniwelować drżenie głosu.
Na twarzy pani Yamanaki przemknął jakby cień. Zmrużyłam lekko oczy, z obawy, że naruszyłam jej strefę komfortu i powiedziałam coś nie tak. Zacisnęła usta, a pięć sekund później powoli pokiwała głową w zadumie.
— Myślę, że konwalia będzie dobrym wyborem — odpowiedziała i schyliła się po małą, ciemnozieloną doniczkę. Postawiła ją na blacie i obróciła, pokazując mi roślinę z każdej strony. Potem przeniosła wzrok na mnie i wpatrywała się we mnie, jakby próbowała określić, czy roślina mi się podoba.
— Jest piękna! — pisnęłam entuzjastycznie.
— Tak, wspaniała — wyszeptała do siebie. — Każdy kwiat niesie za sobą ukryte znaczenie — zaczęła, jakby chciała mi zdradzić jakąś ciekawostkę. — Przesłanie konwalii jest proste, mówi o powrocie szczęścia — wytłumaczyła krótko i rzeczowo, patrząc na kwiat z nostalgią.
Zatoczyłam się w tył obezwładniona przez jej słowa. Uderzały w mojej serce jak pociski. Kiedy tracimy kogoś, kogo kochamy, tkwi w nas żal. Żałujemy, że nie spędziliśmy ze sobą wystarczająco dużo czasu, że nie rozmawialiśmy, nie tuliliśmy… Nie chciałam odczuwać tego żalu. Nie chciałam zamartwiać się i myśleć, co by było, gdyby. Myśl, że tak niewielka rzecz tchnęła we mnie jakąś nadzieję, była szalona. To był tylko kwiat, nie powinnam uzależniać swojego szczęścia od ukrytego znaczenia, lecz było ono tak optymistyczne, tak otulające… Mimowolnie na moich ustach zagościł uśmiech.
— Jest idealny — powiedziałam, po czym podziękowałam pani Yamanace i zapłaciłam za konwalię. Gdy wzięłam doniczkę w ręce, dobry humor od razu się uaktywnił. Wychodząc, życzyłam mamie Ino miłego dnia, mając nadzieję, że właśnie taki dla niej będzie.
♥
Po wyjściu z kwiaciarni ruszyłam do szpitala. Co chwila ktoś przebiegał obok mnie i początkowo nie wzbudziło to moich podejrzeń, lecz gdy z oddali dostrzegłam piętrzący się tłum, zrozumiałam, że coś było nie tak. Próbowałam kogoś zaczepić i zapytać, ale ludzie byli tak zaaferowani, że zostawili rzeczy, którymi akurat się zajmowali, byle tylko pobiec na miejsce zdarzenia. Pomyślałam, że musiało się stać coś naprawdę wyjątkowego (w złym lub dobrym znaczeniu tego słowa), skoro nikt nie miał chwili, by wyjaśnić, jaki jest powód zamieszania.
Pobiegłam za paroma mężczyznami, mając nadzieję, że dowiem się czegoś konkretnego. Im bliżej byłam, tym bardziej waliło mi serce. Miałam złe przeczucie. Zupełnie jakby dzień nagle miał się zmienić w kompletną porażkę.
Najpierw nie zrozumiałam, co się stało. Przez tłum nic nie widziałam. Przeciskałam się łokciami, próbując również osłonić konwalię przed zgnieceniem. Później głosy zebranych zaczęły do mnie docierać wraz z jednym kluczowym słowem: morderstwo. Zaczęłam napierać na tłum bardziej, byle tylko stanąć na samym początku i na własne oczy to zobaczyć. Przepychałam się pomiędzy ludźmi przygarbiona i zmordowana. Było mi duszno i zaczęłam strasznie się pocić. W końcu dostrzegłam plecy Mistrza Kakashiego oraz Ibikiego Morino. Chciałam się do nich dostać, gdy nagle mój wzrok powędrował na obiekt zainteresowania.
Przestałam się ruszać. Panicznie zassałam powietrze. Stałam tam zszokowana, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę, bo dopiero po dwóch czy pięciu sekundach zrozumiałam, że to był człowiek — mężczyzna, jeden z shinobich Wioski Ukrytej w Liściach. Na głowie miał zarzucony szmaciany worek, a wokół jego szyi zaciskał się sznur. Wisiał, kołysząc się od silnych podmuchów wiatru, niczym stare dzwoneczki zawieszone w oknie.
Nie byłam w stanie stwierdzić, ile czasu stałam tam jak wryta wpatrzona w ciało. Wydawało mi się, że minęła cała wieczność, a wszystko wokół — szum liści, głośne rozmowy gapiów ich przypuszczenia i szeptane po cichu słowa — że wszystko to, zaczęło się dziać w zwolnionym tempie.
Przyłożyłam jedną dłoń do ust, czując mdłości. Moje nogi były niczym z waty, nie mogłam na to patrzeć. Cała się trzęsłam. Zakręciło mi się w głowie, przez co prawie upuściłam z rąk doniczkę. Gdy na nią spojrzałam, z jakąś pustką i niezrozumieniem, przyłożyłam nos do jednego z kwiatków i odetchnęłam głęboko. Zapach konwalii rozlał się po moich zmysłach i sprawił, że nerwy na moment puściły.
Nagle usłyszałam krzyk. Odwróciłam się i stanęłam na palcach, by sprawdzić, skąd dochodził dźwięk. W końcu rozpoznałam głos Saia, który donośnie prosił, by zebrani się rozeszli. Ludzie prychali pod nosem, szeptali między sobą, ale po chwili tłum zaczął się zmniejszać. Mieszkańcy przechodzili obok, trącając mnie w ramię lub depcząc po palcach u nóg.
Westchnęłam i otarłam dłonią pot z czoła. Musiałam uważać na siebie a jeszcze bardziej na konwalię.
Przeszłam przez ogrodzony teren i podeszłam do Mistrza Kakashiego.
— Co się stało? — zapytałam bez ogródek, łapiąc go za ramię.
— Sakura! — wykrzyknął, odwracając się do mnie. Spojrzał na mnie z powagą i potrząsnął lekko głową.
— Kto to zrobił? Są świadkowie? Kto znalazł ciało? — zaczęłam zarzucać go pytaniami, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.
— To nie jest odpowiednie miejsce — pouczył mnie.
Zrozumiałam jego obawy, ale coś podpowiadało mi, że ten incydent to zapowiedź ogromnych kłopotów. I nie potrafiłam się pozbyć wrażenia, że Sasuke może być zagrożony.
— Wiadomo coś? — naciskałam dalej.
Kakashi nie przytaknął, zamiast tego powoli przymknął oczy i to mi wystarczyło. Byłam gotowa rzucić wszystko i skupić się na tej sprawie. Bo może to było przewrażliwienie, ale to dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, dało o sobie znać. Hatake jakby wyczuwając moje myśli, odezwał się surowym tonem:
— Czekaj, aż ona po ciebie pośle. Nie działaj na własną rękę. — Spiorunował mnie wzrokiem. To nie była prośba. To było ostrzeżenie.
Puściłam jego ramię i przytaknęłam z ociąganiem.
♥
Nie mogłam uciszyć myśli w głowie. Coś mi nie pasowało. Miejsce incydentu znajdowało się niewielkiej odległości od szpitala. Zbrodnia mogła wskazywać na samobójstwo, lecz nim nie była. Zaczęłam żałować, że tak szybko się poddałam i odeszłam. Może gdybym została tam chwile dłużej, dostrzegłabym jakieś niedociągnięcia, a tak ze strzępków informacji próbowałam odtworzyć całe wydarzenie.
Gdy byłam tuż przed szpitalem, ktoś złapał mnie za ramię. Zatrzymałam się gwałtownie, prawie się wywracając. Odwróciłam się ze złością wymalowaną na twarzy (nie lubiłam, gdy ktoś w tak niespodziewany sposób sprowadzał mnie na ziemię) i rozszerzyłam szeroko oczy, widząc obok siebie Tsuzumiego.
Spotkanie było bardzo niespodziewane. Sarugaku ze względu na swoją pozycję powinien być na miejscu zbrodni, a nie dwie uliczki dalej. Raczej nie zatrzymałby mnie bez powodu, pomyślałam.
Nie widziałam go od tygodnia może dwóch i wcale nie tęskniłam za jego obecnością. Gdy Sasuke był w więzieniu, a on, miał na nas oko, ciągle mnie irytował. Nie potrafiłam zrozumieć jego zachowania i postępowania. Czasami wydawał się miły i całkiem pomocny, a innym razem robił coś takiego, przez co głos w mojej głowie krzyczał uważaj.
I tak było tym razem.
Bezceremonialnie odepchnęłam od siebie Tsuzumiego. Skrzywił usta w wyrazie samozadowolenia i stanął z rękami uniesionymi ku górze.
— Nie chciałem cię wystraszyć — próbował się usprawiedliwić.
Wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu. Pomyślałam, żeby go zignorować, ale to byłoby niegrzeczne.
— O co chodzi? — rzuciłam, rozglądając się dookoła.
— Idziesz do szpitala? — zapytał, kompletnie ignorując moje pytanie.
— Nie powinieneś być na miejscu zbrodni? — odparowałam, unosząc podbródek i wymownie wskazując nim bliżej nieokreślone miejsce za plecami Tsuzumiego.
— Zbrodni? — mruknął, jakby zaskoczony, że użyłam tego słowa. — No tak, niesmaczny widok. — Schował ręce do kieszeni i zakołysał się na piętach.
Ten gest wydawał się budzić we mnie gwałtowne odruchy każące mi się przed nim bronić. Nie wydawał się niebezpieczny, a mimo to nie czułam się przy nim spokojnie. Zupełnie jakby stała przede mną inna osoba, niż ta, którą spotykałam w więzieniu.
Zwliżyłam wargi językiem, czując podstęp.
— Wiadomo, kto to zrobił? — zapytałam wprost.
Uniósł brwi i spokojnie mnie otaksował. Nie odezwał się. Ja też nie. Pod ciężarem jego spojrzenia zaczęłam się czuć niezręcznie. Wiatr zarzucił mi włosy na twarz, a jego zimno przeniknęło mnie na wskroś. Zadrżałam, czując w sobie niepokój.
Tsuzumi obejrzał się przez ramię, a kiedy spojrzał ponownie na mnie, usta wykrzywił w drażniącym uśmiechu, jakby moje pytanie go bawiło. Wciąż milczał. Zachowywał się tak, jakby miał nieskończenie dużo czasu, by stać tam stać i patrzyć się na mnie.
Szkoda, że ja tyle czasu nie miałam.
— Spieszę się — mruknęłam i przestępując z nogi na nogę, próbowałam powoli się wycofywać. Dalsza rozmowa mogła zaprowadzić mnie w niebezpieczne rejony. Może to była pułapka, a ja miałam połknąć haczyk? Może miał jakiś powód, by zachować się w ten, a nie w inny sposób? Musiałam rozważyć każdą ewentualność.
— Do niego? — rzucił nagle bezbarwnym głosem, a w jego spojrzeniu było coś, co mnie przeraziło. Każdy nerw w moim ciele zareagował. Byłam gotowa go zaatakować, ale zamiast tego mocniej przycisnęłam doniczkę z konwalią do piersi.
— Do pracy — odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko jakiś nieokreślony grymas. Czułam się niezręcznie, a moje serce z wściekłością wybijało mi w piersi kolejne ostrzeżenie. Odetchnęłam głęboko, wciągając powietrze przez nos.
— Nadal mu pomagasz, dlaczego? — zapytał, przenosząc moją uwagę na grząski grunt. Patrzył na mnie uważnie. Znów zaczęło mnie dręczyć poczucie déjà vu. Czułam, że skądś je znam. Po chwili przypomniałam sobie, że w więzieniu odbyliśmy podobną rozmowę.
Wyprostowałam się, ponownie obdarzając go nieszczerym uśmiechem.
— To mój przyjaciel — odparłam surowo, mocniej zaciskając dłoń na doniczce. Wiedział o Sasuke, więc nie mogłam udawać, że nic o nim nie wiem.
— Przyjaciel — mruknął. Czy to pozornie niewinne słowo kryło w sobie jakieś podteksty? Jak miałam to odebrać?
Sarugaku przeszywał mnie wzrokiem na wylot.
— Nie sądzisz, że to zbyt mocne — podkreślił — określenie? Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, czy on zrobiłby to samo dla ciebie? — Jego wzrok powędrował gdzieś w bok i może mi się wydawało, ale miałam wrażenie, że się uśmiechnął; w bardzo nieprzyjemny sposób. Samo, niby retoryczne, pytanie zamąciło mi w głowie. Czułam się rozbita. Musiałam to przerwać.
Odchrząknęłam, żeby odrobinę zyskać na czasie.
— Nie oczekuję niczego w zamian — powiedziałam spokojnie, licząc na zrozumienie z jego strony. — A teraz przepraszam, śpieszę się. — Wydawało się bardzo istotne przypomnienie nam obojgu, że czekały na nas obowiązki. — Mam sporo rzeczy do zrobienia — podkreśliłam. Musiałam jak najszybciej zakończyć tę rozmowę, bo z każdym jego pytaniem, czułam się tak, jakby mnie pochłaniał.
Obrzucił mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
— Ryzykujesz dla niego.
Pokręciłam głową. Jego potrzeba podsycania mojego niepokoju wydawała się nieautentyczna. Jakby za wszelką cenę próbował wciągnąć mnie z powrotem na grunt, na którym sam czuł się pewniej. Może on celowo przekazywał mi coś, co miałam dopiero rozszyfrować? Czy odczytywałam podteksty, których nie było? Przez głowę przemknęło mi tysiąc kombinacji. Może ta rozmowa miała swój powód? Może Sarugaku próbował mnie przed czymś ostrzec? Może w tym wszystkim był ukryty przekaz, jakaś wiadomość, której nie mógł mi przekazać wprost?
— Ryzyko jest wpisane w zawód ninja. — Wzruszyłam nonszalancko ramionami, starając się nie dać mu satysfakcji, że wytrącił mnie z równowagi.
Jego ramiona zadrżały, a na ustach pojawił się markotny uśmiech.
— No tak. — Tylko tyle. Nie dodał nic więcej, co mnie zaniepokoiło.
Chwilę później wyciągnął rękę, na co zareagowałam nagłym wzdrygnięciem, i palcem strącił jeden dzwonek konwalii. Kwiat spadł na ziemię, a Tsuzumi przykucnął i podniósł go z chodnika. Wyprostował się i wręczył mi go. Wzięłam go z wahaniem, napotykając jego wzrok i próbując zrozumieć kierujące nim pobudki.
Uniosłam brodę, prostując się sztywno i po raz ostatni spotykając się z nim spojrzeniem.
— Zaufanie to dobra rzecz, ale trzeba wiedzieć, kogo się nim obdarza — powiedział, a potem zniknął tak nagle, jak się pojawił.
♥
Podszedłem do okna, wykonując okrężny ruch prawym ramieniem. Wyjrzałem przez nie, chociaż kompletnie nie interesował mnie obraz za nim. Patrzyłem gdzieś poza nim, na horyzont, niebo. Bezczynność zbierała swoje żniwo i z każdym dniem było gorzej. Nie wiedziałem, jak funkcjonować. Starałem się to stłamsić i Sakura była w tej roli nieoceniona, jednak nie miałem pewności, jak zdusić w sobie pragnienie wolności — działania, ruchu — skoro moje dotychczasowe życie w tak dużej mierze wiązało się z walką.
Pomimo bólu i paskudnego stanu — zarówno fizycznego, jak i psychicznego, wszystko wydawało się złe i nieodpowiednie, a mimo to jedyną rzeczą, o jakiej myślałem, było naprawienie wszystkiego, co zrobiłem w przeszłości. Poddałem się dobrowolnie z przekonaniem, że dokonuję słusznego wyboru. A jednak nie było dnia, bym nie myślał o ponownym dobyciu miecza, jednocześnie bojąc się, że ta przyćmiona część mnie wróci.
Sakurę zauważyłem przypadkiem, gdy bezwiednie przeniosłem swoje spojrzenie na chodnik. Dopiero po chwili dostrzegłem, że nie była sama. Serce przyspieszyło i zrobiło mi się gorąco. Krew dudniła mi w uszach, jakbym czekał na coś niesamowitego, a było wręcz odwrotnie. Wydawało mi się, że byłem przestraszony.
Gapiłem się na nich tak długo, aż w końcu rozpoznałem mężczyznę obok Haruno. Nie chciałem pozwolić, by jakieś nieracjonalne myśli przejęły nade mną kontrolę. Próbując ogarnąć te dziwne uczucia, na zmianę otwierałem i zaciskałem pięść. Stałem napięty niczym struna, niezdolny do odejścia. Patrząc tak na nich, czułem się dziwnie. Sądziłem, że między mną a Sakurą powstała jakaś więź. Że coś dla niej znaczę. W końcu na chwilę pozwoliłem jej przeniknąć poza swoje wzniesione mury. Dopuściłem ją do siebie, do swoich myśli. Teraz kiedy obserwowałem ich w tej dziwnej scenerii, patrząc, jak ten młody strażnik próbuje zdobyć jej uwagę, coś we mnie trzasnęło. Powstał jakiś zgrzyt, niezrozumienie, strach. Zawsze trzymałem każdego na dystans. Świadomie wzniosłem mury broniące wszystkim dostępu do mojego serca. Nie było w nim pęknięć ani szczelin, przez które ktoś mógłby się dostać do środka. I właśnie dlatego nie rozumiałem mojej reakcji. Nie powinienem się tym tak bardzo przejmować. Ale chodziło o nią. Zrobiła na moim sercu kolejną szramę i nie potrafiłem tego zignorować.
Czy to nie oznaczałoby, że otwarcie przyznałem przed samym sobą, że była kimś więcej?
Nie. Nie. Nie…?
Nagle poczułem na sobie jego wzrok, patrzył się prosto na mnie, choć wiedziałem, że to było niemożliwe (na część szpitala, w której się znajdowałem, nałożono jutsu ochronne. Podobno stało się to zaraz po tym, jak Naruto raczył mnie odwiedzić). Nie mógł mnie zobaczyć, ale to, że poczułem na sobie jego spojrzenie, zdenerwowało mnie.
Szarpnąłem za zasłonę i zakryłem nią okno. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem, zanim się cofnąłem, był jego sceptyczny uśmiech. To jawne lekceważenie sprawiło, że w podświadomości zaczęła odzywać się pokusa dawnego życia — miałem ochotę sięgnąć za miecz, aktywować Sharingana — przypominała mi, że ono wciąż tam jest i na mnie czeka. Im dłużej tkwiłem zamknięty w tych ścianach, tym bardziej się wahałem. To miejsce sprawiało, że byłem bezradny i słaby.
Tak niewiele wystarczyło… Tak niewiele.
Idąc do łóżka, każdy mój krok wydawał się ciężki, a kamień w piersi ciążył mi i bolał. A ja nie wiedziałem co z tym zrobić.
Potrzebowałem jej.
♥
— Jak się czujesz? — zapytałam jak zwykle, wchodząc do jego pokoju. Pod pachą trzymałam teczkę z dokumentami, przez nadgarstki miałam przewieszone torby jedną z akcesoriami a drugą z jedzeniem, do tego w dłoniach trzymałam doniczkę z konwalią.
— Dobrze — odpowiedział jak zwykle lakonicznie, a ja w tym czasie odstawiałam rzeczy na szafki. Gdy pozbyłam się balastu, odwróciłam się w stronę Sasuke i zmarszczyłam brwi.
— Strasznie tu ponuro — mruknęłam, podchodząc do okna, chcąc rozsunąć zasłony. — Nie powinieneś siedzieć w takiej ciemnicy — zrugałam go, chwytając za zasłony.
Ledwo usłyszałam szczęk sprężyn na łóżku, a poczułam jego obecność za sobą. Stanął przy mnie, poruszając się prawie bezszelestnie. Sekundę później poczułam, jak chwycił zasłonkę w miejscu, w którym była moja dłoń.
— Zostaw — warknął. Ledwo się odwróciłam, by zanegować.
Zobaczyłam, że trzymał rękę na mojej.
— Sa… — próbowałam zacząć. Chciałam, naprawdę chciałam coś powiedzieć, ale język stanął mi kołkiem. Mój wzrok utknął w miejscu, gdzie nasze dłonie się dotykały, w którym jego skóra ocierała się o moją. To uczucie było tak bezbłędne, że byłam pewna, że nigdy, ale to nigdy nie pomyliłabym dotyku Sasuke. Tylko on potrafił sprawić, że miejsce, które dotknął, paliło. To było jak adrenalina, jak uzależnienie.
Po raz kolejny trzymał mnie za rękę. Znowu zrobił coś takiego. Coś tak nieprzewidywalnego. Intymnego. Gest Sasuke, chociaż na chwilę przyćmił przygnębiające myśli i sprawił, że zamiast analizowania i niewytłumaczalnego strachu poczułam spokój. Pozwoliłam sobie na tę krótką chwilę skupić się tylko na nim. Zapomnieć o tym, co widziałam. Zapomnieć o rozmowie z Tsuzumim.
— Niech zostanie tak, jak jest. — Zmienił pozycję, stanął w taki sposób, że jego twarz była naprzeciw mojej. Nadal trzymał mnie za rękę. Patrzył na mnie tak łagodnie, jak łagodny był jego głos, gdy prosił mnie, bym odpuściła. A przez to, jak na mnie patrzył, jak do mnie mówił, po raz kolejny poczułam w sobie pragnienie, by mnie pocałował.
Zatrzymałam spojrzenie na jego ustach. Przysunęłam się tak blisko, że wyczułam miętowy zapach pasty do zębów, ciągle myśląc o tym zabronionym pocałunku. Niczym lekarstwo na każde zło. Byłam świadoma, że to tylko moja samolubna próba przyćmienia zmartwień. Ale potrzebowałam go. Rozmowy z nim, która była dla mnie pocieszeniem.
Nagle to wszystko prysnęło. Sasuke przymknął oczy, odetchnął lub westchnął — nie wiedziałam, jak to rozróżnić. Kiedy natomiast otworzył oczy, spojrzał na swoją dłoń i momentalnie ją cofnął, a następnie odsunął się ode mnie. Ruchy Sasuke wskazywały na jakiś wyraz odrazy. Wydawał się zły, chociaż tego po sobie nie pokazywał.
Podążyłam wzrokiem za jego plecami, patrzyłam, jak spogląda na kwiat, jak chwyta między palce dzwonek, który odpadł, a który położyłam na ziemi, tuż przy łodydze, i odkłada go na miejsce. Próbowałam zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Dlaczego Sasuke zwrócił uwagę na tak mały szczegół? Zadrżałam pod wpływem emocji, które się we mnie kotłowały.
— Mogę to zjeść? — Usłyszałam w pewnej chwili jego odarty z emocji głos i podniosłam głowę. Spojrzałam na Sasuke, który patrzył na mnie wyczekująco i skinęłam krótko głową. Gdy się odwrócił, przesunęłam dłonią po twarzy, po czym przelotnie zerknęłam na widok za oknem. Mój wzrok powędrował do miejsca, gdzie jakiś czas temu rozmawiałam z Sarugaku. Zagryzłam policzki od wewnątrz, zastanawiając się jaka była szansa, że Sasuke nas widział.
Po chwili ponownie spojrzałam na Uchihę i jeszcze raz przez okno. Jęknęłam w duchu, nie dowierzając. To wydawało mi się absurdalne, lecz nie było całkowicie niemożliwe. Może tylko to sobie ubzdurałam? Nie powinnam tego analizować. Nie zrobiłam przecież nic złego. Dlaczego więc czułam się, jakbym coś przeskrobała?
Potrząsnęłam głową i ruszyłam w kierunku Sasuke.
— Usiądź — poleciłam. — Nałożę ci. Poczekaj chwilę.
Wydawało mi się, powtarzałam sobie w myślach niczym mantrę.